Jezus nasz Przyjaciel
Nabożeństwo ku Człowieczeństwu Jezusa, które odrodziło się ze św. Bernardem i spopularyzowało z duchowością franciszkańską, znajduje najdoskonalsze rozwinięcie i niejako pieczęć Boskiej aprobaty w nabożeństwie ku Najświętszemu Sercu. Na to lat przed objawieniami Małgorzaty-Marii, św. Teresa z Avili ostrzegała kontemplatyków o niebezpieczeństwie i złudzeniach doktryny życia wewnętrznego, lekceważącej nabożeństwo do Człowieczeństwa Zbawcy. Pisze ona:
Byłoby to, że użyję pospolitego wyrażenia, zawieszeniem duszy w powietrzu, bo nie miałaby wówczas na czym się oprzeć, jakkolwiek by się jej zdawało, że jest… pełną Boga… Nie jesteśmy aniołami, mamy ciało; chcieć zrobić z siebie anioła… to nierozum.
(św. Teresa, Życie, Kraków 1939, s. 300-301)
Nabożeństwo do Najświętszego Serca poucza dusze praktycznie o prawdzie głoszonej przez św. Teresę; zapewnia jej najtrwalsze i najwznioślejsze oparcie. Jakże łatwą jest i słodką droga wiodąca ku Bogu, gdyśmy poznali Jezusa, zbliżyli się do Niego, zadzierzgnęli z Nim więź prawdziwej przyjaźni.
Czy duchowość chrześcijańska istotnie zubożała od chwili, w której nad Chrystusa – Pantokratora sztuki bizantyjskiej przełożono Jezusa narodzonego w stajence Greccio, Jezusa łkającego z bólu w pieśni bł. Henryka Suzo, Jezusa błagającego o wzajemność ludzką i ofiarowującego swe Serce Małgorzacie-Marii? Podtrzymywanie podobnego twierdzenia byłoby wprost zuchwalstwem, gdyż duchowość Wschodu, co nie zna równie gorącej miłości ku Człowieczeństwu Zbawcy dała bardzo niewielu świętych Kościołowi, a my, ludzie Zachodu, możemy się szczycić niezliczonymi zastępami „przyjaciół Jezusa”!
Nad życie anielskie – kres ascezy wschodniej, Zachód przekłada zwykłe życie chrześcijańskie; nad zjednoczenie z aniołami – zjednoczenie z Chrystusem – zjednoczenie łatwiejsze i wznioślejsze, gdyż w nim nasze życie, pozostając ludzkim, jest Boskim. (…)
Uroczystość Najświętszego Serca, jakkolwiek bardzo niedawna, jest niewątpliwie jedną z najważniejszych i największych roku liturgicznego. Poucza nas o nieporównanej doniosłości, jaką mają w duchowości chrześcijańskiej nasze stosunki z Chrystusem. Oparte na wspólnocie natury, posiadają charakter szczególnie poufnych i samorzutnych. A dzięki ich łatwości i prostocie wkraczamy na łono Boga, gdyż jednoczymy się nie z osobą ludzką, tylko z Osobą Słowa.
Wymagania świętości w zakresie absolutnego wyrzeczenia i totalnego ubóstwa, tracą dla duszy rysy nadludzkiej surowości, wyzbywają się akcentu gwałtu. Dusza nie jest samotna na tej skalistej drodze. Bóg nie jest Bytem nieskończenie dalekim i nieprzystępnym – stał się przyjacielem, towarzyszem. „Oto Serce, które tak bardzo ukochało ludzi” – mówi i zaraz dodaje – „Ty przynajmniej kochaj mnie”.
W tych Boskich słowach kryje się cała wielkość i znaczenie nabożeństwa do Najświętszego Serca. Czyż moglibyśmy marzyć o przyjaźni z Chrystusem? A oto On sam żąda miłości, żebrze o nią. Jest to echo słów skierowanych do Piotra tuż przed Wniebowstąpieniem, ostatnich słów Jezusowych, zapisanych przez Ewangelię Jana. Mówi się często i być może trochę za często o wzniosłości Prologu IV Ewangelii. A czyż te słowa nie są jeszcze wznioślejsze i cudowniejsze?
Epilog Ewangelii dorównuje zupełnie Prologowi. Bóg zwraca się do człowieka i doprasza się u niego miłości. Słowo stało się ciałem, by o nią błagać. „Miłujesz mnie więcej niż ci?” Fakt, że Bóg nas kocha jest już zdumiewającym cudem, cudem, którego nigdy nie spodziewali się starożytni filozofowie, lecz że Bóg może żebrać o miłość, to już przekracza wszelkie pojęcie! A przecież od tych dwóch prawd zależy możliwość naszej przyjaźni z Jezusem, jej przesłodkiej rzeczywistości. A nabożeństwo do Najświętszego Serca ucieleśnia ją w naszym życiu.
Bez tej przyjaźni życie wewnętrzne byłoby próżnym usiłowaniem przekroczenia granic natury, by dosięgnąć Boga; wzniosłym a zarazem tragicznie bezsilnym dążeniem. Lecz Bóg stał się człowiekiem i żąda od nas miłości. Dusza błąka się i gubi, gdy chce – obywając się bez Chrystusa – wejść na drogę, co wiedzie ku Bóstwu. Droga ta nie jest milczeniem i mrokiem, pustką i samotnością. Odkąd Bóg stał się człowiekiem, to co najgłębiej ludzkie stało się objawieniem i środkiem zjednoczenia z Nim, zjednoczenia, będącego zażyłością, przyjaźnią, miłowaniem.
Jesteśmy więc przyjaciółmi Jezusa, a On jest naszym Przyjacielem. Nasze życie jest obcowaniem miłości. Spoczywamy na swym ramieniu, rozmawiamy z sobą, kroczymy wspólną drogą. (…)
W historii chrystianizmu istnieje różnica między mistyką światłości i smaków, a mistyką nocy i oczyszczeń biernych. Lecz trzeba stwierdzić, że zachodzi jeszcze głębsza różnica między mistyką książek duchowych, a samym życiem świętych. (…) Człowiek nie musi się wyzbywać swego człowieczeństwa, by wniknąć w misterium Boga, pogrążyć się w wewnętrznym życiu Boga i w otchłani Jego światłości. Wszystkie próby przekroczenia własnej natury są zawsze jałowe i nieprzydatne. Chcąc poznać Boga, nie musimy się przedzierzgnąć w anioła. (…) Bóg stał się człowiekiem i przybrał imię Jezus. Chcą dojść do Boga, musimy wkroczyć na tę samą ścieżkę, jaką przemierzył Syn, zstępując ku nam. „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie” – zapewnia Jezus w Ewangelii św. Jana (14, 6). (…) D. Barsotti, „Misterium chrystianizmu”, s. 369-372.
Jezu, cichy i pokornego serca, uczyń serca nasze – jak serce Maryi – według Serca Twego.
Dodaj komentarz