„Mówi się zazwyczaj, że przez grzech stworzenie posiada rzeczywistą, straszliwą moc zadania śmierci Bogu. Chrystus naprawdę umarł, a umarł z powodu naszych grzechów. Moc, jaką człowiek wyniesiony do porządku nadprzyrodzonego zyskał nad Bogiem nie jest metaforą, to nie jest fikcyjna władza, która nie zdoła nigdy wypowiedzieć się w czynie – Bóg istotnie oddał się w ręce człowieka.
I choć każda wina jest grzechem, istnieje między nimi przepaść. Wina jest złem człowieka. Popełniając winę człowiek wyrządza zniewagę raczej sobie niż Bogu, sam też staje się poszkodowany i zgubiony.
Nieposzanowanie prawa nie jest jeszcze obelgą wyrządzoną Bogu – Jego Twórcy. Człowiek rodzi po prostu własną śmierć. Jest rzeczą nie do pomyślenia, by zdołał obrazić Pana nieskończenie od siebie dalekiego, gdyby Ten nie podniósł go do porządku nadprzyrodzonego. Jako stworzenie oczywiście nadal zależałby absolutnie od Stwórcy; lecz gdyby Bóg nie raczył się do niego zbliżyć, nie podźwignął go do swego poziomu, to człowiek nie zdołałby Go niegdy dosięgnąć ani przez miłość, ani przez nienawiść.
Wina moralna wyrządza zniewagę duchowej naturze człowieka (…). Wina jest grzechem tylko dlatego, iż nie można już znieważać ludzkiej natury nie znieważając Boga, który ją przyjął przez Wcielenie Słowa i w pewien sposób w niej trwa. (…)
Grzech jest śmiercią Chrystusa. Każdy grzech człowieka ponownie krzyżuje w nim samym Syna Bożego i wydaje Go na urągowisko (por. Hbr 6, 6). W każdym grzechu człowieka jest bogobójstwo. Śmierć Chrystusa i grzech człowieka są jednym aktem, tą samą rzeczywistością.
Wydaje mi się, że w słowach św. Efrema kryje się ogromna głębia: Bóg jest absolutnie wolny, nic nie zdoła zamącić Jego niewzruszonego pokoju; a przecież cierpi przez grzesznika, jak matka boleje nad jedynym synem. A jest to skutkiem tego, iż z grzesznikiem utożsamił się Syn Boży, biorąc na siebie jego grzech i odpowiadając za niego przed Ojcem. W każdym ludzkim grzechu Chrystus przezeń umiera, każdy Go zabija.
Boga nie można skutecznie obrazić lub kochać, służyć Mu lub Nim pomiatać tylko w człowieczeństwie, które przyjął i w którym przyjął każdego z nas. Przypomnijmy sobie dramatyczną scenę Sądu Ostatecznego, o którym mówi nam pierwsza Ewangelia (Mt 25, 31-46). Nie możemy nawet uderzyć siebie, nie zadając ciosu Jezusowi, gdyż istniejemy bardziej w Nim niż w sobie, a On jest prawdziwym życiem i bytem nas wszystkich.
D. Barsotti, „Misterium chrystianizmu”, s. 266-268.
Dodaj komentarz