Mam na imię Anna. Ponad 20 lat temu odpowiedziałam „tak” na wewnętrzne wezwanie Pana Jezusa, by pójść za Nim, by być nie tylko Jego uczennicą ale i oblubienicą.
Spróbuję podzielić się z Czytelnikami tą tajemnicą życia, jaką jest życie dziewicze oddane Bogu i Kościołowi. Wybrałam dwa określenia, które w różnych konfiguracjach na dziś oddają moją drogę: piękno i trud.
Słuchanie serca i słuchanie Boga
Czas rozeznawania drogi życiowej i wyboru kogoś, przy kim miałabym zostać przez całe życie łączył się z okresem studiów. Byłam osobą towarzyską i dobrze mi było wśród ludzi, jednak serce czekało na tego jedynego. W połowie studiów wydawało mi się, że spotkałam i że idę jednoznacznie ku małżeństwu. Piszę „wydawało się”, bo coś jeszcze innego w sercu grało. Czułam w sobie jakieś zaproszenie ku wyłączności dla Boga. Pamiętam, że modliłam się dużo o rozpoznanie i dobry wybór drogi życia. A Bóg nie milczał.
Jako młoda studentka matematyki w czasie pewnej pielgrzymki byłam u sióstr dominikanek pod Częstochową. Prosiłam Pana o jasne Słowo, jaką drogą iść dalej: małżeństwo czy konsekracja. Wówczas podczas Eucharystii była odczytywana Ewangelia Mt 19,3-12, która etapami do mnie przemawiała.
- Najpierw usłyszałam: „… od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? […] Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną…”. Naturalna dążność człowieka. Czułam ją w sobie. Myślałam, że to ta poszukiwana odpowiedź, ale Słowo siało dalej…
- Siało Słowo w sercu i puściło korzenie: „Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane […] są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje!” Kto może pojąć… Kto? Wtedy mi się wydawało, że Pan mówi do mnie i rodziło się pytanie, czy pojąć potrafię?…
Dwa lata były potrzebne do rozwiązania tego najważniejszego życiowego pytania, którą drogą iść mam: tą co od początku Stwórca zamierzył – małżeństwo, czy tą co Jezus przyniósł swoim życiem – konsekracja (matematyczne wzory rozwiązywałam szybciej).
Zaproszenie ku wyłączności dla Boga czułam, jednak czułam też, że nie naciska. Kiedyś w modlitwie natknęłam się na Księgę Pieśni nad Pieśniami i w jednym z wersetów odczytałam wówczas jako słowo o mnie, Jego słowo o mnie: „Nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie ukochanej, dopóki sama nie zechce” Pnp 3,5b
Niesamowite, ale właśnie owa pozostawiona mi wolność, wolność wyboru która była mi dana, jest momentem do którego wracam i dziś. Zostałam przekonana o miłości mego Pana, gdyż doświadczyłam miłości, która umie czekać i nie wymusza.
Trud wspólnego życia
Po ukończeniu studiów, po zamknięciu spraw związanych z pracą, wyjechałam z domu rodzinnego, z miasta rodzinnego, z kraju rodzinnego, wyjechałam z Wilna, aby zamieszkać pod jednym dachem z Jezusem. Wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr św. Jadwigi Królowej Służebnic Chrystusa Obecnego. I tak od ponad 20 lat mieszkamy razem, zmieniając, czasem niespodziewanie dla mnie, miejsca pobytu. Obecnie trzeci rok – w Szczecinie. Dom zakonny tym się różni od mieszkań, że jest w nim kaplica z Najświętszym Sakramentem – czyli jest obecny Jezus w tajemnicy swego Ciała i Krwi.
Pierwsze lata życia zakonnego, lata formacji, to był trud, piękny trud w odkrywaniu i poznawaniu Pana i poznawaniu wspólnoty – sióstr, jakie mi Pan dał do miłowania. To był TRUD i jest trudem nadal, gdyż jest to praca nad moim człowieczeństwem, to jest praca nad wykorzenianiem wad, jest to po prostu umieranie egoizmowi. Jednak jest to PIĘKNY trud, bo sensowny, pozytywny w rezultatach, budujący harmonię, umiar, wręcz estetykę odbieraną przez zmysły zewnętrzne i wewnętrzne. A co najważniejsze, że jest we współpracy z Bogiem. Chcę tu zacytować fragment książki R. Rohra „Spadać w górę”, który świetnie uchwycił działanie Boga w duszy:
„Św. Jan od Krzyża nauczał, że Bóg musi pracować w duszy w tajemnicy i w ciemności, ponieważ gdybyśmy mieli pełną świadomość, co się dzieje oraz czego w końcu zażąda od nas Tajemnica-Przemiana-Bóg-Łaska, staralibyśmy się albo przejąć kontrolę, albo cały ten proces zatrzymać. Nikt z ochotą nie przygląda się własnemu umieraniu, nawet jeżeli jest to śmierć fałszywego „ja”.
Mistycy mówią, że Bóg musi rozwiać nasze złudzenia niejako potajemnie, kiedy nie patrzymy i nie mamy nad tym procesem całkowitej kontroli. Być może z tego właśnie powodu „Tajemnica” jest tak naprawdę najlepszych słowem określającym Boga. Posuwamy się do przodu, nawet nie wiedząc jak, dzięki cichemu działaniu czasu i łaski. Kiedy już docieramy na miejsce, nigdy nie jesteśmy pewni, w jaki sposób do tego doszło”.
Tajemnica zażyłości z Chrystusem
Właśnie w taki sposób: potajemny często dla mnie ale też z całym moim zaangażowaniem staję się z dnia na dzień oblubienicą Pana i wiem, że mnie kształtuje i wiem, że daję się kształtować na Jego podobieństwo. Wiem, że On chce tu na ziemi, w moim najbliższym otoczeniu kochać przeze mnie. Św. Paweł cytując Księgę Rodzaju powie dalej: „Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła”. Ef 5,31-32
Doświadczam na sobie tej tajemnicy, o której mówi św. Paweł, doświadczam tej zażyłości Chrystusa z Kościołem we własnym ciele i duchu.
Bardzo lubię patrzeć na małżeństwa w różnym wieku. Cieszy mnie zakochanie młodych i odpowiedzialność starszych, urzeka mnie wrażliwość wzajemna staruszków. Wierność moich Rodziców w 50-leciu małżeństwa, wierność małżeństw, ale także wierność tych, którzy zostali porzuceni jest dla mnie czymś bardzo ważnym w przeżywaniu mojej tożsamości osoby konsekrowanej. Małżeństwo jest sakramentem, więc ukazuje coś więcej niż jest samo w sobie… Ukazuje w swej rzeczywistości tajemnicę miłości Boga i człowieka, tajemnicę zaślubin Boga i duszy. A ja przecież także noszę obrączkę!
Choć nie mam fizycznej bliskości człowieka, który wesprze, umocni, potwierdzi, a jako kobieta tego wszystkiego potrzebuję, to jednak doświadczam Obecności miłującej i wspierającej. Co więcej, sama jako kobieta w swej konsekracji daję życie i doświadczam macierzyństwa duchowego.
Zgoda na macierzyństwo
Daję życie najpierw w sobie Jezusowi. Paradoks! On dawca życia, a potrzebuje mnie, mojej zgody (jak potrzebował Maryi i Jej zgody – a Maryję jest mi Przewodniczką i Przyjaciółką). Aby żyć we mnie, potrzebuje mego życia, które Mu daję. Staję się dla Niego matką… bo w moim ciele, w moich postawach, w moim myśleniu, w moich wyborach, w moich uczuciach jest miejsce dla Jezusa, dla Jego „wcielenia się” w moje ciało (por. Mk 3,31-35).
Daję Jemu możliwość wzrostu w moim życiu, by mógł przeze mnie działać w świecie, by mógł kochać moim sercem, by mógł używać moich ust w mówieniu do ludzi, by mógł objawiać miłość Ojca w moich postawach. W tym wszystkim doświadczam macierzyństwa duchowego. Cieszę się, gdy ludzie odnajdują Boga i że mogę im w tym pomagać. Boli mnie i cierpię okrutnie, gdy odchodzą od Boga, gdy widzę, że lekceważą Jego miłość i dary, które otrzymali. Wiem, że w takich momentach mogę tylko trwać na modlitwie, nieść te osoby w swym sercu i jak matka nie zostawić ich samych na pastwę losu. To wymiar dawania, miłowania, trwania, rodzenia, płodności, która wiem, że nie jest ze mnie, ale z Niego, ale przechodzi przez moje serce, psychikę, często też przez ciało.
Wymiar oblubieńczy
Jest jeszcze jeden wymiar mego życia – wymiar oblubieńczy, intymny. Wymiar modlitwy, która jednoczy mnie z uczuciami Jezusa. Myślę, że każda kobieta żyjąca w małżeństwie przeżywa z mężem takie chwile, kiedy są we dwoje i dzielą nie tylko łoże ale i serca. Dzielenie serca z Bogiem jest przestrzenią mistyczną, nie zarezerwowana dla niektórych. Choć może tylko niektórzy chcą tam wejść. Inni z różnych powodów jej unikają. Trudno o niej pisać, nie chcę jej nieodpowiednim słowem sprofanować. W każdym razie jest to miejsce wymiany miłości Bosko-ludzkiej. Jest to jak tygiel, gdzie moje ludzkie cierpienie doświadczane przetapia się w miłowanie.
Ten wymiar jest najistotniejszy w życiu konsekracyjnym i jest wcześniejszy od doświadczenia macierzyństwa duchowego. A to, że zostawiłam go w mej wypowiedzi na końcu, oznacza tyle, że on się nie kończy, on się pogłębia i jest antidotum na możliwą i realną rutynę codzienności.
Jestem kobietą z krwi i kości. Nie połączyłam się z mężczyzną, bo ofiarowałam swoje życie Bogu. Chciałam jak Jezus być cała dla Ojca i dla Królestwa. Chciałam jak Jezus być czysta, uboga i posłuszna. Takie pragnienie odkryłam w głębinach mego serca. Wiem, że to jest łaska. Niczym na to nie zasłużyłam. Wiem, że moje powołanie nie jest nagrodą za jakieś moje czyny. Jest wolnym wyborem Miłości Ojca i jest wolną odpowiedzią mego serca.
Ofiarowanie się Bogu – to jest odpowiedź na łaskę. Bo to Bóg jest tym, który daje. Być dla Niego darem, a tym jest konsekracja, to odkryć już w sobie coś boskiego… Dlatego PIĘKNO takiego życia, życia konsekrowanego jest WAŻKIE (bo nie jest bezwartościowe, jałowe, czy zbędne – świadomie używam przeciwstawnych określeń terminu „ważkie”). Przeciwstawieństwa mogą czasem bardziej pomóc w ukazaniu jakiejś prawdy, zwłaszcza kiedy ona zahacza o wymiar boski.
Epilog – w rytmie tańca
Na koniec nie mogę oprzeć się, by zacytować wiersz autorstwa Madeleine Delbrel, pt. „Panie, przybądź nas zaprosić”. Ten wiersz bardzo dobrze oddaje trud i piękno życia z Bogiem. Tak przeżywam moje życie, moją konsekrację, jako swoisty taniec mego serca, które należy do najlepszego Tancerza, jakim jest Bóg.
„By być dobrym tancerzem – z Tobą, jak i gdzie indziej – nie trzeba
wiedzieć, dokąd to prowadzi,
trzeba dać się ponieść,
być radosnym,
być lekkim,
a zwłaszcza nie można być spiętym.
Nie trzeba prosić Cię o wyjaśnienia
kroków, które podoba Ci się robić.
Trzeba być jak Twoje przedłużenie,
być zwinnym i żywym.
I za Twoim pośrednictwem odbierać rytm orkiestry.
Nie należy chcieć za wszelką cenę przyśpieszać,
lecz trzeba zaakceptować, że się obracamy, że chodzimy bokiem.
I to byłyby jedynie głupie kroki,
gdyby muzyka nie tworzyła harmonii.
Lecz my zapominamy muzykę Twojego Ducha
i czynimy z naszego życia ćwiczenia gimnastyczne;
zapominamy, że w Twoich ramionach ono się tańczy,
że Twoja Święta Wola
ma niepojętą wyobraźnię
i że monotonię i znudzenie
odczuwają tylko stare dusze,
które podpierają ściany
na radosnym balu Twojej miłości.
Panie, przybądź nas zaprosić.
Jesteśmy gotowi zatańczyć Ci zakupy, które musimy zrobić,
rachunki, kolację, którą trzeba przygotować, czuwanie, gdy będzie się chciało spać.
Jesteśmy gotowi tańczyć taniec pracy,
taniec zapału, a później chłodu.
Jeśli niektóre melodie są w tonacji minorowej, nie powiemy Ci,
że są smutne;
że mamy przez nie zadyszkę;
a jeśli ludzie nas popychają, przyjmiemy to ze śmiechem,
dobrze wiedząc, że to się zawsze zdarza w tańcu.
Panie, wskaż nam miejsce,
gdzie w tej wiecznej powieści
rozpoczętej między Tobą i nami
odbywa się szczególny bal posłuszeństwa.
Odsłoń przed nami wielką orkiestrę Twych pragnień,
gdzie to, na co pozwalasz,
rzuca dziwne nuty
w pogodę tego, czego chcesz.
Naucz nas przywdziewać każdego dnia
nasza ludzką kondycję
jak balową suknię, która sprawi, że pokochamy
wszystkie drobiazgi jak nieodzowną biżuterię.
Spraw, byśmy przeżywali nasze życie
nie jako grę w szachy, gdzie wszystko jest obliczone,
ani jako mecz, gdzie wszystko jest trudne,
ani jako twierdzenie matematyczne, które nas męczy,
lecz jako niekończące się święto,
na którym powtarza się spotkanie z Tobą.
Jak bal,
jak taniec
w ramionach Twojej łaski,
w uniwersalnej muzyce miłości.
s. Anna od Baranka (Sudujko)
Dodaj komentarz