
Katechumenat to starożytna, a odnowiona po Soborze Watykańskim II, instytucja, przygotowująca ludzi dorosłych do przyjęcia sakramentów chrześcijańskiej inicjacji: chrztu, bierzmowania i Eucharystii. Przygotowanie takie trwa od roku do kilku lat i obejmuje uczestnictwo w cotygodniowych Mszach świętych, w obrzędach i katechezach – i to zarówno w katechezach wspólnych, jak i indywidualnych, podczas których dochodzi do „przykładania” usłyszanych treści do osobistego życia. Celem takiego przygotowania nie jest wyuczenie się formuł religijnych (choć formuły – jako kwintesencje prawd wiary – są istotne). Przede wszystkim chodzi o to, by Bóg DALEKI stawał się coraz bardziej Bogiem BLISKIM, działającym w sposób rozpoznawalny, zarówno w historii ludzkości, jak i w mojej osobistej historii. Troska o wiarę świadomą jest dziś, tak samo jak to było w minionych wiekach chrześcijaństwa, podstawową misją Kościoła.
Nasz Założyciel, w sposób można powiedzieć charyzmatyczny, dostrzegł ten wciąż aktualny „znak czasu” – konieczność włączenia się w zadaną przez Chrystusa misję ewangelizacji i reewangelizacji, i dla niej powołał do istnienia naszą Wspólnotę. Podejmujemy to zadanie, towarzysząc osobom dorosłym w drodze do spotkania z Bogiem Żywym i Prawdziwym i w procesie dojrzewania wiary, abyśmy wszyscy byli coraz bardziej „chętni” do dawania Chrystusowi w codziennym życiu prostej, choć głęboko uzasadnionej, odpowiedzi, a – gdyby była taka potrzeba lub konieczność – byśmy byli gotowi z Jego powodu oddać życie.
Czasy dzisiejsze są trudne. Zrelatywizowane zostały wszystkie prawdy, w tym Prawda Jedyna. „Upomnienie się” Chrystusa o Jego żywą obecność w Kościele (szczególnie o umiłowanie Jego obecności w Liturgii sakramentów i w Liturgii uświęcenia czasu), a także Jego pragnienie bycia obecnym w każdym człowieku, przyjmujemy jako całożyciowe zadanie. Zaczyna się ono od modlitwy i ofiary w intencji tych, którzy żyją z Chrystusem, by byli coraz bardziej do Niego podobni. Intencja ta scala wszystkie nasze wysiłki – te zewnętrzne i te wewnętrzne. Chodzi o to, aby „świat poznał i uwierzył”, że Bóg – OBECNY – rzeczywiście i najdosłowniej jest obecny, że nieprzerwanie działa, a w sakramentach jest tak wyjątkowo obecny i tak miłośnie „ruchliwy”, że kto Go TAM znalazł, dotarł do nieba na ziemi.
Karl Rahner onegdaj stwierdził, że człowiek dryfuje dzisiaj pomiędzy adoracją i samobójstwem. I coś w tym jest. Niepokój egzystencjalny jest naszym codziennym klimatem. Ludzie desperacko szukają odpowiedzi na pytanie o sens życia, sens miłości, cierpienia. I jeśli żarliwie szukają, znajdują Sens, który przekracza ich najśmielsze wyobrażenia. Sens – Osobę, która jest Miłością – szaloną, „nieobliczalną” (bo nie liczącą się z kosztami własnej Ofiary), Miłością miłosierną, a jednocześnie sprawiedliwą. Miłością z reguły nie dość miłowaną, a jednocześnie bezgranicznie i pomimo wszystko miłującą. Osoba Chrystusa, Boga Wcielonego, to klucz do sensu i szczęścia – już po tej stronie „rzeki”. Ci , którzy Go spotkali, mogą to potwierdzić. Na pytanie skierowane do obcojęzycznego katechumena, kim będzie po przyjęciu chrztu świętego, ów odpowiedział: „Ja – syn Boga”.
Co roku w Ośrodkach Katechumenalnych, w których posługujemy (w Krakowie, w Sandomierzu i w Szczecinie), przygotowuje się do sakramentów świętych kilkadziesiąt osób. Są wśród nich osoby przygotowujące się do sakramentu chrztu, bierzmowania i Eucharystii. Są ochrzczeni, którzy pogłębiają sakramentalną zażyłość z Chrystusem, podchodząc po raz pierwszy do sakramentu pokuty i pojednania, a potem karmiąc się w Eucharystii Jego Słowem i Ciałem. Jeszcze inni – mający wszystkie sakramenty – wracają do Kościoła (czasem po długich latach) i odnawiają więź z Tym, z którym wskutek różnych zawirowań życiowych istotnie się „poróżnili”. W naszych Ośrodkach pojawiają się też osoby, które pragną przejść z innego wyznania chrześcijańskiego (np. z protestantyzmu), a także z innych religii (z hinduizmu, z islamu) do Kościoła Katolickiego lub osoby dotknięte oddziaływaniem sekt. To wszystko wymaga od nas (jako osób towarzyszących) nie tylko żywej wiary, ale także konkretnej znajomości kontekstu religijnego i kulturowego.
Spotkania z katechumenami, a potem neofitami, są dla nas zawsze wielką łaską. Idziemy razem z nimi i nawracamy się razem z nimi do Miłości Jedynej. Pytania, jakie nam zadają pozwalają nam w NOWY sposób spojrzeć na prawdy, którymi na co dzień żyjemy, prowokują do uzasadnienia własnej nadziei, do świadectwa i do weryfikacji codziennych motywów. Wrażliwość ich religijnego spojrzenia niejednokrotnie nas zawstydza. Zawstydza i ożywia.
Jesteśmy dzisiaj w Polsce świadkami trudnego procesu oczyszczania się pamięci narodu i Kościoła. Na tym tle jeszcze wyraźniej widać SUWERENNOŚĆ Chrystusa. Tak jak kiedyś, kiedy mówił rzeczy trudne i niewygodne i chciano Go strącić ze skały, zachował WOLNOŚĆ, przeszedł jak gdyby nigdy nic pomiędzy nimi – nienaruszony i zwycięski. Tak samo jest dzisiaj. Świat się burzy, piekli, wszystko podważa, usiłuje strącić ze skały wszystkie autorytety, a Chrystus przechodzi przez tę ziemię i pociąga za sobą wciąż nowych ludzi. To jest niezwykły znak. Ci, którzy są poza Kościołem, których wzrok jest tak czujny i krytyczny wobec najmniejszej skazy w Kościele, otrzymując od Boga łaskę wiary, dostrzegają to, czego niejednokrotnie tzw. wierzący nie widzą – że istnieje Prawda Jedyna (Bóg Żywy, obecny w Kościele i świecie) i że tej Prawdy żadna zawierucha nie zniszczy. Patrząc po ludzku wydawać by się mogło, że pojawiające się czasem wybuchy słabości ludzi Kościoła i inne zawirowania powinny zahamować proces „wiary”; że ludzie poszukujący powinni się zniechęcić i utrwalić w niewierze, a przynajmniej w sceptycyzmie. Tymczasem jest inaczej. Zmartwychwstały nieprzerwanie pociąga za sobą ludzi, a oni, doświadczywszy Jego obecności, idą za Nim, zachowując żywą wiarę i realizm w spojrzeniu na współczesny świat; zachowując pokój głębi, równowagę osądu i mądrość, którą jest racja Krzyża: Miłość, która tak naprawdę nie potrzebuje żadnego komentarza.
Marzena Władowska CHR
Dodaj komentarz