
Zagadnienie niełatwe, bo w zasadzie niewiadomo, o co chodzi… Ciekawa jest refleksja N. Harnoncourta na temat podejścia do baroku i klasycyzmu (Muzyka mową dźwięków. Od baroku do klasycyzmu). Pisze ów mądry człowiek, że patrzymy na obydwie epoki przez pryzmat doświadczeń i preferencji estetycznych XIX wieku oraz dnia dzisiejszego – tak (według niego) wymienione wyżej epoki rozumiemy i tak muzykę ówczesną wykonujemy.
Mówiąc o niejasności mam na myśli właśnie dylemat Harnouncourta. Czy my rozumiemy klasyczność jako NOVUM, postrzegalne dla człowieka wyłonionego z epoki barokowej, czy też jako naszą, ubogaconą doświadczeniami epok i „chwil” po-klasycznych, WSTECZNĄ refleksję? Jest różnica w ujęciu – i to, powiedziałabym, różnica zasadnicza.
W encyklopedii termin „klasyczność” zdefiniowany jest następująco: „klasyczność to postawa twórcza, dążąca do zharmonizowania, zrównoważenia i uspokojenia poszczególnych elementów estetycznych, uniknięcia radykalnych środków wyrazu”. Hasła encyklopedii tworzył zapewne współczesny „zespół” naukowo-redakcyjny…
Nie mam dostępu do materiałów źródłowych, to znaczy do tekstów z zakresu teorii muzyki i estetyki epoki klasycyzmu (tekstów komentujących na bieżąco NOWĄ myśl, będącą odpowiedzią na barokowe struktury twórcze, piękne dziwy i rozumne olśnienia). Komentarze późniejsze (po-klasyczne) osadzają już epokę w „łańcuszku”, tj. w szeregu epok poprzedzających ją, ale i następujących po niej; w łańcuchu wpływów i „zrozumianych” już z naszej perspektywy zależności. Szczerze mówiąc, ten punkt widzenia i siedzenia zupełnie mnie nie przekonuje. Klasycyzmu bowiem nie można zrozumieć bez znajomości epoki baroku, można go natomiast ogarnąć bez znajomości epok późniejszych. A nawet, jak sugeruje Harnoncourt, należałoby się świadomie „uwolnić” od wszelkiej wiedzy „dzisiejszej”, od wszelkich „nałożeń” estetycznych romantyzmu i szeroko rozumianego „post-romantyzmu”, by moc spojrzeć na klasycyzm w sposób świeży – tak jak człowiek TAMTEJ epoki, na którego oczach działa się niebagatelnego kalibru przemiana estetyczna. Tak jak tamten człowiek wtrącony w konkretny czas – historyczny i kulturowy (w Oświecenie). Człowiek, mający w uszach jedynie smak baroku (baroku, który mnie osobiście zawsze się kojarzył z „poezją SEMANTYCZNĄ”).
Ziarenko ludzkie („oświecone”) właśnie wtedy JEST… i się przewraca „klasycznie” – w przewrocie politycznym, społecznym i kulturowym. To powoduje głębokie zmiany w każdej dziedzinie życia – zmienia się także funkcja muzyki. Ma teraz przemówić „LIRA” do ludzi niewykształconych, a przynajmniej do nowobogackich mieszczan o niezbyt wyrafinowanym guście. „Melodie miały być lekkie i przyjemne, a akompaniament tak prosty, jak to tylko możliwe, słuchacz winien reagować uczuciowo, wiedza fachowa – niezbędna dla muzyki barokowej – nie jest mu koniecznie potrzebna. Muzyka po raz pierwszy zwraca się do słuchacza, który niczego nie musi ROZUMIEĆ” (N. Harnoncourt). Co – oczywiście – nie znaczy, że klasycyzm był i jest „nierozumny”.
Wraz ze zmianą statusu muzyka, z uniezależnieniem się go od Kościoła i dworu, rodzą się „nowe” inicjatywy: są organizowane koncerty publiczne, rozwija się muzykowanie domowe, z miejsca na miejsce jeżdżą wędrowni wirtuozi, no i po raz pierwszy wkracza nas scenę „sędzina”, zwana krytyką muzyczną.
A myśl artystyczna – którędy wówczas szła? Ku antyczności. Bez zawiłości, z umiłowaniem natury, prostoty i ludzkiej cnoty. Myśl szła i chciała dojść do zwykłego, „klasycznego” człowieka.
Uwzględniając całkiem rozumnie teorie alikwotów, co mądrzejsi SZUKALI także „naturalności” brzmieniowej. W epoce antycznej i w epoce średniowiecza dźwięk był bowiem rozumiany jako wynik zależności matematycznych. Barok dodał do tej wiedzy wiadomości z zakresu fizyki, odsłaniające tajemnice istnienia alikwotów, brzmiących równocześnie z rozedrganiem jakiegokolwiek tonu (Rameau). Dźwięk więc przestał być gołym faktem, o łączeniu którego (z innymi dźwiękami) w muzyczną całość decydować by miały TYLKO prawa kompozycji. Respektowanie istniejących (a więc brzmiących!) alikwotów, jako naturalnej jakości brzmieniowej, doprowadziło do odrzucenia bogatej enharmonicznej, chromatycznej barokowej harmonii – w tym kontekście zaczęła być ona postrzegana jako SZTUCZNA.
Rozpoczął się nowy etap w muzyce – epoka harmonicznie prostych utworów, w których wielogłosowa struktura i racja kontrapunktu zostały zastąpione przez porywającą muzycznie homofonię. Wymóg prostoty znalazł swoje odbicie również w strukturze formalnej dzieł. Decydującą racją bytu stała się SYMETRIA, periodyczność, która pozwalała ogarniać słuchem wielkie, wewnętrznie złożone formy (cykl sonatowy, rondo, wariacje, zasada allegra sonatowego).
Ideał „klasyczny” – ideał przejrzystości i naturalności – inspirował i determinował także warstwę brzmieniową utworów. Uwaga kompozytorów i słuchaczy skupiała się na prostym pomyśle muzycznym (temacie) oraz sposobie jego przetworzenia. U podstaw pracy tematycznej stała zasada równorzędności wszystkich głosów, dlatego „trzeba było” zrezygnować z praktyki b.c. Głos ten był bowiem nośnikiem budowy harmonicznej, tworzył opozycję do „górnej” melodii, w związku z czym nie spełniał wymogów głosu NIEZALEŻNEGO. Poza tym – temat „barokowy” przechodził przez utwór praktycznie bez zmian, natomiast temat klasyczny „musiał” się nadawać do przeróbki tematycznej i motywicznej; zmieniano go, skracano, rozwijano, wprowadzano w wariacyjny szereg – dzięki czemu narodzić się mogła jakość NOWA, „kontrastowa”. O ile w baroku w poszczególnych „odsłonach” pilnowano wymogu jednonastrojowości, w klasycyzmie – przeciwnie: kontrast stał się elementem formalnym, twórczym. Właśnie w oparciu o prawo DIALOGU dwóch różnych tematów tworzono skomplikowane formy klasyczne: sonaty.
Jeśli chodzi o stosunek muzyki „klasycznej” do tekstu – SŁOWA… W porównaniu do muzyki wczesnobarokowej („wczesno-„, bo „potem” sprawa się trochę rozluźniła), którą charakteryzował nacisk na SŁOWO, pełniące rolę przewodnią w stosunku do muzyki, w epoce klasycyzmu nastąpił ostry zwrot. Wymogi muzyczne – formalne i brzmieniowe, chęć wykorzystania technicznych możliwości instrumentów czy głosu (koloratura) – stały się czynnikiem decydującym. Słowo zaczęło być postrzegane jako niewystarczające najpierw w przestrzeni opery, gdzie stanęło w ostrym konflikcie z budową formalną utworu oraz wymogami dramatycznymi.
A więc, podsumujmy – „klasyczność” – czym była, czym jest? Czy promulgowaną zasadą przejrzystości i równowagi, znajdującą swój wyraz w precyzyjnym wykończaniu każdego elementu dzieła? A czym „klasycyzm”? Czy – w ślad za encyklopedystami – „epoką w dziejach muzyki, przypadającą w przybliżeniu na lata 1750-1820), wiążącą się z twórczością Haydna, Mozarta i Beethovena? Czy epoką rozwoju form operowych (w splocie twórczym z literaturą teatralną)? Epoką wielkich form instrumentalnych (mszy, symfonii, rozbudowanych uwertur)? Nie wiem. Wiem tylko – z tzw. doświadczenia, że utwór klasyczny jest prosty do rozpoznania i że po przesłuchaniu go (czasem jednorazowym, czasem kilkukrotnym) śpiewa się go, jakby SAMO SIĘ ŚPIEWAŁO. To wielka wartość! Udało się bowiem doprowadzić do skutku zamysł NOWY, „klasyczny”. Mało tego – pomimo upływu czasu ten klasyczny POMYSŁ wciąż daje do myślenia. Ignorantem więc okazałby się człowiek twierdzący, że klasycyzm prezentuje myślenie wesołkowate i fragmentaryczne, w porównaniu do baroku czy (patrząc z drugiej strony) do muzycznego romantyzmu i postromantyzmu myślenie jednobarwne i prostacze. Bo wprawdzie można lubić lub nie lubić „klasycznego” SMAKU, ale pochylić się nad nim ze zrozumieniem i należytym uszanowaniem po prostu trzeba. Wszak za tym smakiem stoi człowiek! – myślący, szukający, doświadczający, tak jak my. Mądrość ogarnia historyczny ciąg myśli, dlatego człowiek, który tego wymogu syntezy nie przyjmuje do wiadomości, pętli się w głupocie i w końcu ginie – gubi się w gąszczu porozrywanej mozaiki.
Marzena Władowska CHR
Dodaj komentarz