U drzwi Twoich stoję Panie… To zdjęcie zostało zrobione w Czechach. W Polsce przywykliśmy do tego, że kościołów jest mnóstwo, w każdym mieście po kilka, w każdej wiosce przynajmniej jeden, że jest tam odprawiana Msza święta kilka, dwa razy, a przynajmniej raz dziennie. Nie zdajemy sobie jednak sprawy z tego, jak ogromna jest to łaska, i że, patrząc szerzej na świat, wcale to nie jest takie oczywiste.
Co roku jeżdżę do Czech i doświadczam tego braku. Wiele kościołów jest tam zamkniętych, bo albo brakuje kapłanów, albo wiernych, choć ta sytuacja w Czechach też się zmienia. W każdym razie nawet nie w każdym mieście “wojewódzkim” w tygodniu odprawiana jest Msza. Chodzę wtedy pieszo, albo biorę auto moich przyjaciół, jeżdżę po terenie (bo dane internetowe bywają nieaktualne) i dosłownie POSZUKUJĘ BOGA. Pukam, pytam ludzi, modlę się przy zamkniętych drzwiach kościołów, kaplic. Jednym słowem: PILNIE poszukuję Eucharystycznego Pana. Niezłe ogłoszenie.
Podzielę się swoim doświadczeniem sprzed dwóch lat – zdarzyło mi się (było to na północy Czech), że dane dotyczące Eucharystii niedzielnej były właśnie nieaktualne. Przejechałam kilkadziesiąt kilometrów, żeby być na Mszy, i okazało się, że kościół jest zamknięty. Spytałam ludzi. Odpowiedzieli: “Tak, kiedyś w niedzielę była tu Msza, ale teraz już jej nie ma. Chodzili na nią głównie Wietnamczycy, ale się przeprowadzili i Msze odwołano, bo nikt już na nie nie przychodził”. Dzięki internetowi znalazłam w odległości 40 km od tego miejsca inne miasto, w którym w tę niedzielę była odprawiana Eucharystia. Niestety, pora była już późna i w tej miejscowości było już po Mszy. Ale mimo wszystko… zadzwoniłam do proboszcza. Pytam go, czy gdybym do godziny przejechała te 40 km z miejscowości, w której teraz jestem, to czy by mi udzielił Komunii świętej. Mówię mu, że jestem zakonnicą, że nastawiałam się, że w tej i tej miejscowości – zgodnie z informacjami z internetu – będzie Msza święta, ale kościół był zamknięty itd. Ksiądz był zmieszany. Najpierw powiedział mi, że starałam się być na Mszy i że nie jest to moja wina. Odpowiedziałam mu, że wiem, że to nie moja wina, ale – jeśli to jest możliwe – pragnę przyjąć Chrystusa. Nie wiedział, co o tym myśleć, czy to żart, czy prawda. Zaproponowałam mu jednak, że przyjadę do niego i kiedy będę już blisko, zadzwonię ponownie. Z pewnym wahaniem, ale się zgodził.
Nie znałam okolicy, a zaczęło się już robić ciemno. Sprawa nie wyglądała zbyt nadziejnie. Jechałam ogólnie według mapy w kierunku tej miejscowości przy raczej kiepskiej orientacji w terenie. Modliłam się jednak po drodze do Ducha Świętego i do Maryi, by mnie doprowadzili do Jezusa. Według logiki kierowałam się na centrum. Po zaskakująco sprawnym dojechaniu na miejsce zadzwoniłam do proboszcza. Przyszedł. Był trochę niepewny. Przyglądał mi się ostrożnie, ale otwarł kościół i z powagą udzielił mi Komunii świętej. Byłam przeszczęśliwa. Potem pomodliliśmy się razem dłuższą chwilę. Opowiedział mi o tym, jak wygląda tam duszpasterstwo i ile cierpliwości i determinacji wiary trzeba, by na pustyni nie osłabnąć w wierze – bo ludzi mało, nie są zainteresowani, bo często sam odprawia i czasem traci poczucie, że to wszystko ma sens. Pomyślałam sobie, jaki dobry jest Bóg i że nas w tak dziwny sposób, ale tak głęboko, ze sobą spotkał. Że gdyby nie On, to nigdy byśmy się nie spotkali. Dla tego kapłana ta moja trochę dziwna determinacja w szukaniu Eucharystii była pobudzająca, dla mnie ten kapłan okazał się przeogromną łaską – na pustyni dał mi ŻYWĄ WODĘ, Boga pełnego Życia.
Moi przyjaciele – szlachetni, ale niewierzący – w trakcie tych moich poszukiwań pytali mnie: “Skoro przyjechałaś do tej pierwszej miejscowości i nie było tam Mszy, to czy nie wystarczyłoby, gdybyś się pomodliła? Zrobiłaś przecież wszystko i nie było w tym żadnego Twojego zaniedbania. Nie przesadzasz trochę?” Ja jednak byłam wewnętrznie PRZYNAGLONA. Duch mnie “pchał” do przodu. Nie wiedziałam, czy się to wszystko uda, czy Ksiądz się zgodzi, czy dotrę na miejsce, czy wówczas Ksiądz przyjdzie, ale wiedziałam, że Jezus chce się DZIŚ ze mną spotkać, tym razem w Jego domu i że muszę tam tylko spróbować dojechać. Tylko tyle. Spróbować dojechać do Jego domu, a reszta się okaże.
Kiedy po takich kolejnych doświadczeniach wracam do Polski, ogarnia mnie wdzięczność, że mamy tak ŁATWY DOSTĘP do Chrystusa. Może nawet ZBYT łatwy i dlatego Jego obecność i łaskę traktujemy jako coś oczywistego, automatycznego. Nie doceniamy jej, bo jest – póki co – stale na wyciągnięcie ręki. Skoro jednak mamy taki dostęp do PANA i OBLUBIEŃCA ŚWIATA, to nieporozumieniem wydaje się fakt niekorzystania z tego DOSTĘPU w niedzielę i w tygodniu. Bo mogą nastać czasy (także i w Polsce), kiedy najczęstszą formą komunii będzie komunia duchowa, bo brakować będzie kapłanów odprawiających Eucharystię, albo cena świadectwa za jej odprawianie lub za udział w niej będzie dla niektórych zbyt wysoka, społecznie “szkodliwa”. Za bardzo trzeba się będzie określić, zbyt jasno opowiedzieć po stronie Boga.
Pozostanie jednak prawdą, także wówczas, jeden DUCHOWY FAKT, że świat istnieje nadal tylko dlatego, że wciąż odprawiana jest w nim EUCHARYSTIA i że nie brakuje tych, którzy wierzą w to, że TUTAJ Chrystus przemienia otaczającą nas rzeczywistość. Każda inna przemiana jest pozorna lub tylko chwilowa. To natomiast, co przejdzie przez Chrystusa, z Chrystusem i w Nim do Ojca, ma znamiona trwałej PASCHY. Trwałej, Bosko-ludzkiej przemiany.
Marzena Władowska CHR
Dodaj komentarz