Listy do Olgi po raz pierwszy ukazały się w samizdacie w roku 1983. Obejmują okres od czerwca 1979 do września 1982 r. Havel pisał je do żony – najpierw z aresztu śledczego, potem z zakładów karnych, w których odbywał karę czterech i pół roku pozbawienia wolności za udział (o ironio!) w Komitecie Obrony Bezprawnie Prześladowanych.
Jak komentuje znawca tematu, prof. J. Baluch: „Szczególny charakter nadał tej korespondencji więzienny reżim i jego ograniczenia: Havlowi nie wolno było prowadzić jakichkolwiek notatek, dozwolony był tylko jeden list tygodniowo o przepisowej objętości i obwarowany wieloma ograniczeniami, które zresztą Havel raz po raz przekracza (…), list winien ograniczać się do spraw osobistych – rozważania treści ogólnej mogły być powodem zatrzymania listu przez więzienną cenzurę). W tej sytuacji korespondencja stała się dla Havla swoistą formą walki o duchową niezależność; listy do Olgi były nie tylko jedynym sposobem kontaktu ze światem, ale także jedyną możliwością realizacji powołania pisarza i dawania wyrazu społecznej roli, jaką przyjął jako sygnatariusz i rzecznik Karty 77 i jako działacz VONS-u. Havel był świadom, że jego osobista korespondencja – pisarza i więźnia sumienia – ma także wymiar społeczny, że oczekuje się od niego swoistego świadectwa. (…)
Kiedy rosyjscy pisarze zaczęli swoje utwory ‘puszczać w samizdat’, sygnować imieniem i nazwiskiem, podawać adres zamieszkania (…) zrodziła się nowa jakość! To nie jest ‘podpolnaja literatura’ XIX wieku, to nie działanie konspiracyjne, zza węgła. Można widzieć w tym pewien patos: podpisując, poręczam gotowość przyjęcia odpowiedzialności, podając adres, mówię, jak wyzywając na pojedynek: ‘Waść, wiesz, gdzie mnie znaleźć!’ I jest rzeczą przeciwnika, czy okaże się honorowy, czy wybierze podłość”.
Droga Olgo! 3.10.81 r.
w ciągu ostatnich lat poznałem paru inteligentnych i porządnych ludzi, na których życie wycisnęło bardzo wyraźne i, wydaje mi się, bardzo tragiczne piętno: zgorzknieli, znienawidzili ludzi i świat, stracili wiarę we wszystko. Każdy z nich z osobna doszedł do przekonania, że ludzie są podli, egoistyczni, źli, że nikomu nie można wierzyć i nie ma sensu komukolwiek pomagać, że nie warto o nic się starać i czegokolwiek naprawiać, że wszystkie zasady moralne, wzniosłe cele i ideały są tylko naiwną utopią, należy więc pogodzić się z tym, że świat jest „taki, jaki jest”, to znaczy niezmiennie podły, i urządzić się, mając to właśnie na względzie. To znaczy: na nikogo i na nic się nie oglądać, troszczyć się tylko o siebie i starać się, o ile to możliwe, spokojnie i niepostrzeżenie przejść przez życie.
W pewnych warunkach bardzo łatwo poddać się takiej filozofii życiowej. Jednak życiową rezygnację, której przejawem jest owa filozofia, uważam za najbardziej żałosny rodzaj upadku człowieka. Prowadzi on bowiem tam, gdzie życie traci sens.
I rzeczywiście: ci, dla których życie straciło sens w najbardziej podstawowym tego słowa znaczeniu i którzy stali się „niewierzącymi”, nie są autorami dramatów absurdu czy poezji dekadenckiej, ani samobójcami, ani ludźmi wiecznie nękanymi chandrą, nudą, lękiem i beznadzieją, ani alkoholikami czy narkomanami – są kimś innym: są ludźmi obojętnymi. (A na marginesie: spotkałem ostatnio wielu dziwaków, biedaków, desperatów, awanturników, zwyrodnialców, naiwniaczków i najróżniejszego autoramentu łajdaków i łajdaczków, ale ludzi obojętnych w takim znaczeniu, o jakim mowa – niewielu. Ci w tym miejscu długo nie zabawią. Ale niektórzy zdążają ku ich szeregom – przede wszystkim ci inteligentniejsi oraz niektórzy „porządni, którzy się stoczyli”).
Rezygnację – podobnie jak wiarę – można sobie uświadamiać lub nie. Ale gdy jest ona świadoma siebie, to zazwyczaj pierwsze towarzyszące jej oznaki wyrzutów sumienia powodują, że próbuje ona siebie uzasadnić i obronić (przed kim? dlaczego?), wskazując na podłość świata i niezmienność tej podłości. Ważne jest jednak to, że w ostatecznym rozrachunku to nie podłość świata doprowadza człowieka do rezygnacji, ale, na odwrót, to jego rezygnacja doprowadza do teorii o podłości świata. I chociaż „niewierzący” temu zaprzecza, to zawsze najpierw pojawia się ów egzystencjalny wybór, a dopiero potem ten beznadziejnie pesymistyczny obraz świata, podawany jako przyczyna. (…)
Dziś może lepiej niż kiedykolwiek rozumiem, jak łatwo człowiek może zgorzknieć. Pokusa NICOŚCI jest olbrzymia, wszechobecna i ma coraz więcej argumentów, na które może się powołać lub na nich oprzeć. (…)A jednak jestem przekonany, że na tym łez padole nie istnieje nic, co samo przez się byłoby w stanie odebrać człowiekowi nadzieję, wiarę, sens życia. Tracimy je wyłącznie wtedy, kiedy zawodzimy my sami, kiedy ulegamy pokusie NICOŚCI. (…)
Życie pełne sensu, chociażby zawierało się w najbardziej nawet dramatycznych pytaniach i wątpliwościach, zawsze wyróżnia się tym, że egzystencja człowieka wykracza w jakimś stopniu poza zwykłą tylko „auto-pielęgnację”, zwracając się ku innym ludziom, ku społeczeństwu, ku światu. Dzięki temu, że wychodzi „poza siebie” ku innym, że troszczy się o sprawy, o które z punktu widzenia samego tylko przetrwania wcale się troszczyć nie musi,(…) dopiero dzięki temu człowiek staje się naprawdę człowiekiem, twórcą „porządku ducha”, istotą, która potrafi dokonać cudu nowego stworzenia świata. (…)
Tragedia nowoczesnego człowieka nie polega na tym, że wie on właściwie coraz mniej na temat sensu własnego życia, ale że coraz mniej mu to przeszkadza.
Całuję Cię Vašek
Václav Havel, Listy do Olgi, PWN, Warszawa-Wrocław 1993
Zachęcam gorąco do lektury – Marzena Władowska CHR
Dodaj komentarz