Moi Rodzice przeżywali swoje złote gody. Zostałam poproszona o napisanie o tym wydarzeniu.
Czy warto o tym pisać?
Zastanowiłam się, czy jest sens pisać o czymś rodzinnym, jakoś zamkniętym w niewielkim gronie? Tak. W roku wiary jeszcze bardziej „tak”. Bo to ma ścisły związek z wiarą, z jej wyznawaniem.
Przeżyć 50 lat w małżeństwie i przeżyć te lata w wierze, w szacunku wzajemnym, w miłości uczynnnej, przekazać wiarę dzieciom i wnukom, to nie jest błaha sprawa. To nie jest tylko ludzka sprawa. To jest współpraca z łaską Boga. I o tym chcę napisać. Zachęcają mnie do tego też słowa starożytnego filozofa Kasjodora: „Opowiadanie czynów dokonanych przez Pana jest wysławianiem Boga”.
Patrząc na Rodziców podczas życia w domu rodzinnym i teraz (przeżyłam w domu 23 lata, następne 20 – już w zakonie) widzę, że miłość moich Rodziców jest mi znakiem miłości Boga, ich małżeństwo jest oparciem dla mojej wiary. Z radością słucham słów Prefacji ślubnej, bo mam widzialny konkret tego, o czym ona mówi:
„… Ty zechciałeś obdarzyć człowieka, stworzonego z Twej ojcowskiej dobroci, taką godnością, że w małżeńskiej wspólnocie życia utrwaliłeś prawdziwy obraz Twojej miłości. Z miłości bowiem stworzyłeś człowieka i ciągle go wzywasz, aby kierował się jej prawami, bo chcesz mu dać udział w Twojej wiecznej miłości.
Święty sakrament małżeństwa, który jest znakiem Twego miłowania…”.
Widziałam ich wiarę w uczynkach
Rodzice żyli wiarą. Nie tyle ją głosili, co nią żyli. Urodziłam się gdy Wilno było jeszcze w ZSRR, więc o żadnej religii w szkole nie można było marzyć. Święta kościelne, które nie wypadały w niedzielę, były dniami pracy. A jednak wiarę i liturgię, mogę powiedzieć śmiało, że z mlekiem Mamy wchłonęłam do serca.
Kiedy jako niespełna siedmiolatka przygotowywałam się do I Komunii, Mama własnoręcznie robiła mi książeczkę do nabożeństwa, przepisywała modlitwy, litanie, bo nie można było tego kupić w sklepie. Całkiem niedawno znalazłam w biurku zeszyt z przepisanymi pytaniami i odpowiedziami katechizmowymi. Dziś to jest to nie do pojęcia, kiedy mamy zalew książek religijnych i wybór książeczek. Wówczas moja rodzina nie miała bliskich w Polsce, zresztą przesłanie materiałów religijnych w tamtych czasach nie było też proste.
Tatę pamiętam klękającego wieczorem na taborecie i kierującego wzrok na obraz św. Rodziny i modlącego się po cichu. W pierwsze niedziele miesiąca, tzw. niedziele Eucharystyczne, nosił w procesji baldachim nad Najświętszym Sakramentem.
Litanie w maju, czerwcu, różaniec w październiku, to była stała tradycja w moim domu. Modliliśmy się razem. Nie pamiętam, by była choć jedna niedziela bez Mszy świętej. To było wspólne świętowanie, to było wydarzenie w tygodniu oczekiwane.
Nie zawsze było łatwo. Tragiczna śmierć wujka, choroba dziadka, potem babci, opieka nad nimi wymagała od rodziców niemało zachodu. Finansowo też było różnie. Nieporozumienia i krzywdy też dotykały Rodziców, czasem przychodziły od najbliższych. Widziałam, jak wiara ułatwiała im drogę do pojednania. Pamiętam dzień, jak przed laty wróciliśmy z kościoła i Mama mówi do Taty: „wiesz, trzeba pojechać do N. (pewnej osoby z rodziny), przebaczmy jej, dziś w Ewangelii Jezus mówił, że nie tylko 7 razy przebaczać trzeba, ale 77”. Tyle lat minęło, a ja to pamiętam. Słowa Jezusa nie uleciały z wiatrem, ale padły na dobre serce Mamy i wydały plon w sercach moich Rodziców. Oni liczyli się z Bogiem, z Jego Prawem, z Jego Słowem w swoim życiu. Swoich wyborów dokonywali zgodnie z przykazaniami, żyjąc sakramentami.
Ożenek brata, moje pójście do zakonu, sprawiły, że Rodzice zostali w domu sami. Żyli dla nas, kochali nas, troszczyli się. Musieli więc na nowo spotkać się ze sobą, przestawić swoją relację, by być dla siebie znowu darem w pełni. Podołali temu wezwaniu.
Wymiana miłości w cierpieniu
Bardzo trudnym momentem było załamanie zdrowia Mamy i jej unieruchomienie w łóżku. Ta, która była motorkiem w domu (Tato często mawiał: „pracujesz jak z motorkiem”) została uziemiona. Wobec Taty stanęły nowe codzienne zadania: gotowanie, pranie, sprzątanie, robienie zastrzyków, pielęgnacja chorej itp. Niesamowite, że człowiek po 70-tce może jeszcze tylu rzeczy się nauczyć. A w tym wszystkim najważniejsze jest to, że Tacie się chciało tego wszystkiego się uczyć.
Taki obrazek z życia. Przyjechałam kiedyś do domu, czas przed obiadem, Tato gotuje zupę. Widzę, że wlewa trochę do miseczki i idzie do łóżka Mamy. Zastanawiam się o co chodzi, przecież jeszcze nie pora na obiad (był czas, że Mamę trzeba było karmić w łóżku). Chodziło jedynie o spróbowanie, bo Mama podpowiadała z łóżka jak gotować, jak doprawiać. Było to urocze. Zresztą mówili Rodzice do mnie, że „ugotowaliśmy” to czy tamto.
W ostatnich miesiącach Mama cudem czuje się lepiej, nie jest już obłożnie chora, choć łóżko i tak jest milczącym powiernikiem cichych jęków, modlitw i nieprzespanych nocy… Tato zaś twórczo radzi sobie z domem, z zakupami, z troską o Mamę. Tak naprawdę, to wspierają się wzajemnie, bo nawet w chorobie można nie tylko brać ale i dawać, a służąc też miłości się doświadcza.
Radość Jubileuszu
Przeżyć 50 lat razem, przeżyć zachowując miłość (zachowali ją, to widać po tym, jak i dziś na siebie patrzą…) to po prostu cud. Trwałość sakramentalna, wierność Rodziców, ich trudy i zmagania, ich cierpliwość i przebaczanie wzajemne są znakiem wierności Boga i Jego łaski.
Podczas składania życzeń jubileuszowych podsłuchałam jak bratowa z bratem dziękowali Rodzicom i wyznali, że są oni dla nich wzorem małżeństwa, że kiedy im bywa różnie, to myślą o Rodzicach, bo wiedzą, że choć cierpliwości czasem branie, to jednak… można trwać i przebaczać, i kochać.
28 kwietnia 2013 roku minęło dokładnie 50 lat od zawarcia małżeństwa Weroniki i Henryka, oich Rodziców. Teraz jak i wtedy też była niedziela. W kościele parafialnym w Mejszagole (pod Wilnem), gdzie Rodzice 50 lat temu sobie ślubowali, zgromadzili się rodzina i najbliżsi. Dziękowaliśmy Bogu za te lata. Ewangelia tego dnia mówiła o nowym przykazaniu Jezusa, abyśmy się wzajemnie miłowali, że po tym poznają, że uczniami Jego jesteśmy, jeśli będziemy wzajemnie się miłowali. Uśmiechnęłam, bo Pan Jezus zatroszczył się i sam powiedział, co jest jedynie ważne.
Ks. Tadeusz – siostrzeniec mojej Mamy – mówił płomienne kazanie, ukazując fundament na którym moi Rodzice zbudowali swój dom. Zbudowali go na Jezusie Chrystusie, na zaufaniu Jemu i na powierzeniu się też Maryi. Następnie wśród rodziny i przyjaciół Rodzice wyrazili swoje pragnienie na trwanie i wspieranie się dalej. Było wiele radości, wdzięczności i wzruszenia… Po Eucharystii udaliśmy się na obiad weselny, gdzie nie zabrakło ani wina, ani tortu, ani tańców.
„Z Boga ta moc, nie z nas” (2 Kor 4,7)
Zrobiłam na jubileusz prezentację z niektórych zdjęć z tych 50 lat. I odkryłam coś niesamowitego, że jest COŚ, co scala Rodziców, upodabnia ich… Chciałam dać ścieżkę dźwiękową do tych zdjęć, by to jakoś wyrazić. To co mi najbardziej pasowało, to taka pieśń ze słów św. Pawła (śpiewają siostry Uczennice Krzyża): „Nosimy ten skarb w naczyniach glinianych, by z Boga była ta moc. Nie z nas.”
Tak, te słowa najbardziej oddają prawdę o małżeństwie moich Rodziców. Dar łaski Bożej, dar pokoju, dar miłowania, dar cierpliwości, wierności, radości, noszą oni w naczyniach glinianych. Ciała są słabe, a teraz schorowane bardzo to uwydatniają, a jednak DAR miłowania jest w nich. Jest z łaski i z mocy Boga, który niech będzie uwielbiony.
Ten Jubileusz i te moje słowa, w roku wiary niech będą świadectwem wiary moich Rodziców. Najskuteczniejszym sposobem przekazywania wiary jest po prostu życie. Patrząc na życie moich Rodziców, na ich małżeństwo, widzę ich wiarę w czynach i przez to umacnia się moja wiara.
Niech i Twoja, drogi czytelniku, wiara umocni się tym świadectwem.
s. Anna Sudujko CHR
![]() |
![]() |
Błogosławieństwo małżonków | W drodze na uroczystość |
![]() |
![]() |
Z dostojnymi jubilatami | Odnowienie przysięgi |
![]() |
![]() |
Krzyż | |
![]() |
![]() |
Życzenia | Rodzina w komplecie |
![]() |
![]() |
Tekst publikowany w czasopiśmie „Prosto z mostu” w 2013 roku.
A jutro będzie 53 lata małżeństwa :). Chwała Panu!
Dodaj komentarz