Nabożeństwo ku Człowieczeństwu Jezusa, które odrodziło się ze św. Bernardem i spopularyzowało z duchowością franciszkańską, znajduje najdoskonalsze rozwinięcie i niejako pieczęć Boskiej aprobaty w nabożeństwie ku Najświętszemu Sercu. Na sto lat przed objawieniami Małgorzaty-Marii, św. Teresa z Avili ostrzegała kontemplatyków o niebezpieczeństwie i złudzeniach doktryny życia wewnętrznego, lekceważącej nabożeństwo do Człowieczeństwa Zbawcy. Pisze ona:
„Byłoby to, że użyję pospolitego wyrażenia, zawieszeniem duszy w powietrzu, bo nie miałaby wówczas na czym się oprzeć, jakkolwiek by się jej zdawało, że jest… pełną Boga… Nie jesteśmy aniołami, mamy ciało; chcieć zrobić z siebie anioła… to nierozum”[1].
Nabożeństwo do Najświętszego Serca poucza dusze praktycznie o prawdzie głoszonej przez św. Teresę; zapewnia jej najtrwalsze i najwznioślejsze oparcie.
Jakże łatwą jest i słodką droga wiodąca ku Bogu, gdyśmy poznali Jezusa, zbliżyli się do Niego, zadzierzgnęli z Nim więź prawdziwej przyjaźni!
Czy duchowość chrześcijańska istotnie zubożała od chwili, w której nad Chrystusa – Pantokratora sztuki bizantyjskiej przełożono Jezusa narodzonego w stajence w Greccio, Jezusa łkającego z bólu w pieśni bł. Henryka Suzo, Jezusa błagającego o wzajemność ludzką i ofiarowującego swe Serce Małgorzacie-Marii? Podtrzymywanie podobnego twierdzenia byłoby wprost zuchwalstwem (…).
Nad życie anielskie – kres ascezy wschodniej, Zachód przekłada zwykłe życie chrześcijańskie; nad zjednoczenie z aniołami – zjednoczenie z Chrystusem – zjednoczenie łatwiejsze i wznioślejsze, gdyż w nim nasze życie, pozostając ludzkim, jest Boskim.
Wydaje mi się, że „życie anielskie”, które dla Wschodu stanowi ideał doskonałości, jest w gruncie rzeczy ideałem mogącym wywrzeć bardzo niebezpieczny wpływ na życie chrześcijańskie. Przedstawia on człowiekowi życie naturalnie wznioślejsze, do którego nie wiadomo jak dojść, a przede wszystkim wmawia mu, że w naturze kryją się możliwości zbliżenia się do Boga. Zresztą, gdyby nawet tak było, droga wiodłaby do mistyki Jedynego, a nie do mistyki Trójcy – jedynej, prawdziwej mistyki chrześcijańskiej.
Itinerarium duszy wyrażone przez schemat: od Chrystusa-Człowieka do Chrystusa-Boga, nie wydaje się szczęśliwsze. Oczywiście nasze stosunki z Chrystusem wznoszą się na wspólnocie natury, lecz tylko osobowe relacje mają za konieczny cel Osobę Słowa. Człowiek znajduje się w stosunku do Osoby Boskiej, istniejącej w naszej naturze, a nie wraz z nią. Między Bogiem a człowiekiem rozwiera się przepaść, lecz dzięki Wcieleniu zażyła więź z Jezusem – Synem Człowieczym i Bratem we wspólnocie natury, łączy mnie rzeczywiście z Bogiem.
Uroczystość Najświętszego Serca, jakkolwiek bardzo niedawna, jest niewątpliwie jedną z najważniejszych i największych roku liturgicznego. Poucza nas o nieporównanej doniosłości, jaką mają w duchowości chrześcijańskiej nasze stosunki z Chrystusem. Oparte na wspólnocie natury, posiadają charakter szczególnie poufnych i samorzutnych. A dzięki ich łatwości i prostocie wkraczamy na łono Boga, gdyż jednoczymy się nie z osobą ludzką, tylko z Osobą Słowa.
Wymagania świętości w zakresie absolutnego wyrzeczenia i totalnego ubóstwa, tracą dla duszy rysy nadludzkiej surowości, wyzbywają się akcentu gwałtu. Dusza nie jest samotna na tej skalistej drodze. Bóg nie jest Bytem nieskończenie dalekim i nieprzystępnym – stał się przyjacielem, towarzyszem.
„Oto Serce, które tak bardzo ukochało ludzi” – mówi i zaraz dodaje – „Ty przynajmniej kochaj mnie”.
W tych Boskich słowach kryje się cała wielkość i znaczenie nabożeństwa do Najświętszego Serca. Czyż moglibyśmy marzyć o przyjaźni z Chrystusem? A oto On sam żąda miłości, żebrze o nią. Jest to echo słów skierowanych do Piotra tuż przed Wniebowstąpieniem, ostatnich słów Jezusowych, zapisanych przez Ewangelię Jana. Mówi się często i być może trochę za często o wzniosłości Prologu IV Ewangelii. A czyż te słowa nie są jeszcze wznioślejsze i cudowniejsze?
Epilog Ewangelii dorównuje zupełnie Prologowi. Bóg zwraca się do człowieka i doprasza się u niego miłości. Słowo stało się ciałem, by o nią błagać. „Miłujesz mnie więcej niż ci?” Fakt, że Bóg nas kocha jest już zdumiewającym cudem, cudem, którego nigdy nie spodziewali się starożytni filozofowie, lecz że Bóg może żebrać o miłość, to już przekracza wszelkie pojęcie! A przecież od tych dwóch praw zależy możliwość naszej przyjaźni z Jezusem, jej przesłodkiej rzeczywistości. A nabożeństwo do Najświętszego Serca ucieleśnia ją w naszym życiu.
Bez tej przyjaźni życie wewnętrzne byłoby próżnym usiłowaniem przekroczenia granic natury, by dosięgnąć Boga; wzniosłym a zarazem tragicznie bezsilnym dążeniem. Dusza błąka się i gubi, gdy chce – obywając się bez Chrystusa – wejść na drogę, co wiedzie ku Bóstwu. Droga ta nie jest milczeniem i mrokiem, pustką i samotnością. Odkąd Bóg stał się człowiekiem, to co najgłębiej ludzkie stało się objawieniem i środkiem zjednoczenia z Nim, zjednoczenia, będącego zażyłością, przyjaźnią, miłowaniem. (…).
W historii chrystianizmu istnieje różnica pomiędzy mistyką światłości i smaków, a mistyką nocy i oczyszczeń biernych. Lecz trzeba stwierdzić, że zachodzi jeszcze głębsza różnica między mistyką książek duchowych, a samym życiem świętych. Arcydzieła mistyki chrześcijańskiej – za wyjątkiem pism ściśle autobiograficznych – zależą w mniejszym lub większym stopniu od neoplatonizmu. Protestanci twierdzą, że mistyka jest obca chrześcijaństwu. To poważny błąd. Chrystianizm jest rzeczywiście mistyką, i to nie mistyką Jedynego, lecz mistyką Trójcy. Lecz człowiek nie musi się wyzbywać swego człowieczeństwa, by wniknąć w misterium Boga, pogrążyć się w Jego wewnętrznym życiu i zatracić się w otchłani Jego światłości. Wszystkie próby przekroczenia własnej natury są zawsze jałowe i nieprzydatne. Chcąc poznać Boga, nie musimy się przedzierzgnąć w anioła, przede wszystkim z tej racji, że jest to prostym niepodobieństwem, a powtóre dlatego, że nawet natura i życie anielskie nie zbliżą nas do Tego, który pozostaje transcendentny względem wszystkiego. Kościół potępiał zawsze te szalone i próżne roszczenia – niegdyś euchitów, a za naszych dni – kwietystów.
Bóg stał się człowiekiem i przybrał imię Jezus. Chcąc dojść do Boga, musimy wkroczyć na tę samą ścieżkę, jaką przemierzył Syn, zstępując ku nam. „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” – zapewnia Jezus w Ewangelii św. Jana (14, 6). Mogłoby się wydawać dziwne, że św. Jan od Krzyża tak mało mówi o Chrystusie, lecz doktryna świętych nie zawiera się jedynie w ich dziełach pisanych. Kilka słów wystarczy nieraz, by pozwolić przeczuć nienazwane głębie. Być może, że o tym, czym się żyje, mało się mówi i pisze. Żarliwa i czuła dusza św. Jana otwiera się i odsłania doskonalej w słowach, zwróconych do Jezusa w dniu Jego Narodzin[2], niż w traktatach „Droga na górę Karmel” i „Noc ciemna”.
A i Dionizy, mistyk, ukazuje się nam większy i prawdziwszy w opowiadaniu Karpusa, niż w swej teologii milczenia. W tej wizji Jezus gotów jest cierpieć ponownie dla zbawienia człowieka[3].
Divo Barsotti, „Misterium chrystianizmu”, Poznań-Warszawa-Lublin 1964, s. 369-373.
Obraz autorstwa Carla Blocha, Consolator.
[1] Św. Teresa, „Życie”, Kraków 1939, s. 300-301.
[2] Do Dzieciątka Jezus, w: Dzieła, t. 2. , s. 408.
[3] List VIII, w: Dionizy Aeropagita, „Dzieła”, Kraków, s. 270.
Dodaj komentarz