Boska rezerwacja i duchowość chrzcielna, czyli… czyżbyśmy już byli konsekrowani?
Czyżbyśmy już byli konsekrowani? Tak, już jesteśmy konsekrowani. Chrzest jest prawdziwą konsekracją. Co znaczy konsekrowany? Konsekrowany to poświęcony Bogu na wyłączną własność. Konsekrowany, czyli zarezerwowany w najgłębszej intymności dla Boga. MAŁE WYJAŚNIENIE: Na kartach Starego Testamentu wielokrotnie Bóg dokonywał wyłączenia pewnych osób, rzeczy i miejsc z codziennego – czytaj: świeckiego – użytku, a zastrzegał je tylko do celów sakralnych. Były one odtąd przeznaczone wyłącznie do kultu Bożego. Stąd już w Narodzie Wybranym mówiło się o segullah (osobistym skarbie władcy). Z powodu tego, że był on osobistym skarbem władcy, miał on charakter sakralny (por. Wj 19,5; Pwt 7,6; Ps 135,4).
Od momentu chrztu jesteśmy więc konsekrowani, jesteśmy skarbem Władcy, jesteśmy Jego świątynią, ogrodem, po którym się suwerennie i z miłością przechadza. Świadomość tej przynależności – która nie jest przynależnością niewolnika do pana, ale dziecka do Ojca, oblubienicy do zazdrosnego Oblubieńca – powinna kształtować nasze życie. Duchowość chrzcielna rodzi się nie tyle ze wspominania faktu mojego chrztu, wspominania wydarzenia, które miało kiedyś miejsce, co raczej rodzi się z aktualnej świadomości bycia ochrzczonym. Nie mówię więc, choćby nawet z dumą i wdzięcznością: „zostałam ochrzczona”. Mówię: „Zostałam ochrzczona, jestem ochrzczona i dlatego żyję jak ochrzczona, a nie jak nieochrzczona”.
Pragnę zwrócić uwagę na jeden czynnik – na naszą świadomość. Wiara świadoma to wiara, która wie, co się wydarzyło, ale przede wszystkim to wiara, która żyje DZIŚ pełnią otrzymanych darów. Te dary są czymś obiektywnym, nie subiektywnym. One nie zależą od stanu naszej psychiki, percepcji, rozumienia. Nie zależą też od stanu naszej wiary. Dar dany przez Prawdziwego, przez Jedynego Obiektywnego (Tego, który JEST – por. Wj 3, 14), jest darem obiektywnym. Nasza odpowiedź na ten dar natomiast jest aktem subiektywnym. Nie należy więc tych dwóch porządków mylić. W spotkaniu z Bogiem chodzi zawsze o dorastanie w wierze do przyjęcia obiektywnej Prawdy za własną i rozciągnięcie tej świadomości na wszystkie momenty mojego życia (dojrzałość religijna, duchowa to nic innego jak subiektywność zobiektywizowana – subiektywność, bo to ja żyję moje życie i nikt życia za mnie nie przeżyje – ani Bóg, ani inny człowiek, a zobiektywizowana dlatego, że jeśli pozwolę, by Bóg prawdę o Sobie samym oraz o Jego umiłowaniu mnie, usynowieniu i o zbawieniu wprowadził głęboko w moją świadomość, tak, żeby ta świadomość „weszła mi – jak to się mówi potocznie – w krew”, to będę żyła życiem prawdziwym, obiektywnym, będę żyła w przestrzeni właściwej odkupionej naturze – w przestrzeni stałej łaski i błogosławieństwa, wypełniona Bożym Duchem. Chodzi więc o to, by świadomość Bożej obecności stała się we mnie świadomością AKTUALNĄ I CIĄGŁĄ.
Zatem, nie tyle zostałam usynowiona, co jestem usynowiona. Życie z aktualną świadomością wiary, że jest się umiłowaną córką, synem Boga, jest zupełnie inne od życia człowieka, który ma teoretyczną świadomość tego faktu. Wszyscy wiemy, że jesteśmy ochrzczeni, wiemy, że jesteśmy dziećmi Bożymi i że jeszcze się nie objawiło, kim będziemy, ale to za mało. Musi dojść do UCZYNNIENIA naszej wiary w konkretnych momentach naszego życia, w momentach, które wydają się tej naszej przynależności do Boga przeczyć. Kiedy wydaje się nam, że bardziej niż do Boga należymy do świata lub do samych siebie. Kiedy wydaje się nam, że Bóg w swoim działaniu względem nas lub świata jest ograniczony i że jednak pewne rzeczy również dla Niego są niemożliwe. Trzeba sobie przy tym uświadomić, że konsekwencją takiego myślenia jest najczęściej bezwiedne wyznanie wiary w to, że szatan w swojej mocy jest równy Bogu (a to czysty manicheizm) lub nawet, że jest on mocniejszy od PANA – Pana panujących i KRÓLA królujących; Choćby nam się tak wydało, to tak nie jest.
Jako ochrzczeni jesteśmy z Boga. Przejście przez Jordan powoduje nieodwracalne skutki. Sakrament to znak najwyższej skuteczności: jesteśmy na trwałe wszczepieni w Chrystusa, „wyryci” na Jego rękach – żyjemy w Nim, poruszamy się i jesteśmy. Choćby świat na nas bardzo napierał, choćbyśmy nie wiem jakie grzechy popełnili, już na zawsze pozostaniemy „ogrodem Boga”. Nawet nasza wola oporna i grzech ciężki nie są w stanie tego zmienić. Są w stanie zamknąć nam drogę do czynnych darów łaski, do źródła wody żywej, ale źródło już na zawsze w nas pozostanie i, jeśli tylko zwrócimy się ku Bogu – w akcie miłości, żalu i skruchy, zostaje nam w sakramencie pracowitego chrztu, bądź w akcie żalu doskonałego, natychmiast przywrócona świętość.
Walka o świadomość przynależności do Ojca, o świadomość zjednoczenia przez chrzcielną paschę z Chrystusem i o świadomość wypełnienia Jego Duchem to są dziesiątki naszych codziennych wyborów. I to my wybieramy – wola nasza wybiera, opierając się o tę obiektywną świadomość wiary lub absolutyzując psychologicznie świat naszych przeżyć i potrzeb. Wtedy Bogiem stają się nasze przeżycia, nasza słabość, czy nasz grzech. Zastanawiałam się kiedyś nad tym, kiedy grzeszę, i odkryłam prostą zasadę: grzeszę wtedy, kiedy wychodzę ze świadomości, że mam Ojca, który na mnie patrzy, i ze świadomości, że JEST ze mną Umiłowany Brat i Oblubieniec, którego Duch we mnie mieszka. Grzeszę wtedy, kiedy wychodzę z obecności Bożej, to znaczy, kiedy wyprowadzam Trójcę z siebie, z siebie, czyli z Jego mieszkania. Kiedy oddalam świadomość obecności Boga Żywego, kiedy o niej zapominam lub kiedy ją wypieram, żeby robić lub przeżywać swoje. Kiedy natomiast rozwijam w sobie życie łaski, kiedy podtrzymuję w sobie (w swoim myśleniu – coraz bardziej zajętym nie głupotami, ale Bogiem i Jego dziełem zbawczym, w woli – coraz mocniejszej, także przez trud ascezy i powtarzalność dobrych wyborów, kształtującą we mnie cnoty i naturę łaskawą – to jak dobry chrześcijanin, drugi Chrystus, uobecniam Go, kontynuuję Jego misję w świecie.
Jeśli wierzę w Chrystusa aktualnie Obecnego i w Trójcę aktualnie Obecną, jeśli tak wierzę, że aż doświadczeniem i wewnętrznie WIEM (epignosis – z greckiego oznacza poznanie, które jest zarazem doświadczeniem w Duchu), to przez wszystko, co się dzieje (przez to, na co mam wpływ i na co nie mam wpływu) przechodzę z moim umiłowanym Ojcem, który nie spuszcza ze mnie swojego wzroku i nieustannie liczy moje włosy. Po chrzcie nigdy nie jestem sama (mogę się czuć sama, ale obiektywnie nigdy nie jestem sama) – po chrzcie Ojciec przez wszystko pociąga mnie ku Sobie, Syn odsłania mi perspektywy życia wiecznego i pomaga poddać się przemieniającej mnie Woli Ojca, a Duch tchnie i uświęca i gwarantuje mi na co dzień rzeczywistość nieba otwartego i stały dostęp do Ojca i Syna. On – Ojciec trzyma w rękach całą moją rzeczywistość. On nad nią jako Bóg panuje. Żadna okoliczność nie jest wyjęta z tego Ojcowskiego panowania. Duch Boga przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego, a co dopiero moje głębokości, a Syn idzie ze mną i we mnie, bym w zjednoczeniu z Nim przeżyła Misterium Paschalne i uczestnicząc w zbawieniu świata dała się na końcu czasów Ojcu rozpoznać jako Jego umiłowana córka, posiadająca wyraźne znaki podobieństwa do Niego. Ja jestem w Nim, zanurzona jak ryba w wodzie. W Nim poruszam się i w Nim jestem, a On jest we mnie – jeszcze nie na zasadzie Komunii eucharystycznej, ale na zasadzie chrzcielnego wszczepienia w Chrystusa i w Kościół. On jest we mnie głębiej niż świat. On jest ze mną, bardziej niż świat. On jest większy od mojego serca, a zatem – pomimo całej mojej słabości – na najgłębszym poziomie tożsamości więcej jest we mnie Boga niż czegokolwiek innego. Ta Boska rezerwacja dokonała się we chrzcie. Jej świadomość jest nośnikiem prawdziwego szczęścia.
Marzena Władowska CHR
Dodaj komentarz