
Adwent to brama, wprowadzająca nas w świętą przestrzeń Wcielonego Boga. Bramy tej strzegą dwie postaci: „Głos wołający na pustyni”, przygotowujący drogę Panu (Łk 3,4) – Jan Chrzciciel, oraz „Służebnica Pańska” (Łk 1,38), Maryja. „Oboje wiedzą, na kogo czekają. Byli wówczas jedynymi, którzy dokładnie i w tak niezachwiany sposób wiedzieli o tym, że nie czekają na nikogo mniejszego, jak tylko na samego Boga. Nie czekają na przywódcę czy jakiegoś innego herosa, na lepsze czasy, na nieokreśloną utopię, na Godota, ale prawdziwie na Boga, na Emmanuela, czyli Boga z nami. I oczekują z głęboką pewnością, że stoi On bezpośrednio u drzwi, oraz że między przygotowaniem dróg przez Jana Chrzciciela i przez Dziewicę Maryję a przyjściem Oczekiwanego nie może nastąpić nic opóźniającego to przyjście, oraz że wydarzenie to rozpoczęło się już i nikt nie powstrzyma lawiny”. Oboje – św. Jan Chrzciciel i Maryja – są dla nas konieczni, skoro zaistnieli w historii w tym ISTOTNYM, czy też lepiej by powiedzieć – ISTOTOWYM momencie. Są wzorami oczekiwania i przyjęcia Tego, który przychodzi. Patrzmy na te dwie postacie z zainteresowaniem, które czyni możliwym naśladowanie. Nie chodzi bynajmniej o kalkę duchową, ale o podobieństwo w OGNIU, w rozpoznawaniu Tego, który był, który jest i który ciągle do nas przychodzi.
Adwent kończy Stare Przymierze, które oczekiwało na przyjście Mesjasza. Przyszedł w końcu. KTO? KTO TAM? Zawsze INNY od Tego, którego się spodziewamy. „Cichy i pokorny sercem” (Mt 11,29). Zaskakująco uległy – Mesjasz. Z drugiej strony ewidentny Sędzia. Zbitki szokujące, bo zbił się w JEDNO Bóg-Człowiek. Przedwieczne Słowo, Odkupiciel rodzaju ludzkiego, Miłośnik nieugięty, Władca Wszechświata. Idzie z łona ludzkiego – Bóg! – i ze żłobu. Przez ręce Cieśli, przez nie rozpoznającą go ziemię – przez ulice, miasta, wioski, świątynie pozornego ładu i niebezpieczne pustkowia. Idzie – Oblubieniec niosący szczęście. A ziemia wciąż czeka na Innego.
Pouczeni adwentowymi błędami tych, którzy nas poprzedzili w drodze, i ich odkryciami DZIWNEGO Mesjasza, dajmy się otrzeźwić Prawdą NIEPORÓWNYWALNĄ do niczego. Prawdą w głębokim sensie skandaliczną. Dajmy się orzeźwić Bogiem samym. Porwać w ramiona Obecnego. Zgódźmy się na granicę – sami z siebie możemy poznać tylko „GRANICZNIE” – i otwórzmy się na łaskę, która będąc z natury ZA-GRANICZNĄ, daje swoiste widzenie NIEBA i ZIEMI. Zgódźmy się na Mesjasza, który nie zabezpiecza nam ziemi, ale który przychodząc nieustannie pogłębia w nas obecne już niebo. A potem, jeśli wytrwamy i jeśli w Krwi Jego oczystnej zanurzymy się z żalem i ufnością, tylko krok dzielić nas będzie od Tego, który jest pełnią Miłości i Wszech-Czasu.
Teresa z Lisieux mówiła: „Wybieram wszystko”. Została Doktorem Kościoła. Warto więc zaufać świadectwu… Jej wybitnej dojrzałości i uczyć się wybierać Tego, który jest wszystkim, odsuwając od siebie to, co z punktu widzenia Miłości, jest niczym.
s. Marzena Władowska CHR
[http://www.strefywiary.pl/dylematy/index.php?zm=44]
Dodaj komentarz