
Wszyscy nas zachęcają, byśmy wsiedli do łodzi i płynęli z wiarą, pomimo tego, że łódź Kościoła i moja, maleńka łódka, są dziurawe. Takie pływanie w łodzi z Jezusem, kiedy nas zalewają fale, wymaga odwagi i zaufania do Tego, który wprawdzie jest blisko, ale najnormalniej w świecie czasem w tej łodzi śpi. Nie ma to jednak znaczenia dla Jego Boskiej wszechmocy i miłości, która – jak czytamy w Ewangelii – nawet podczas burzliwego rejsu z uczniami, ani na chwilę nie spuściła ich z oka :-). Jest to dość dziwne, ale – jak się niejednokrotnie przekonali uczniowie, a pewnie i my w naszym życiu – prawdziwe.
Jedna możliwość to zatem okresowe, burzliwe rejsy z Jezusem, inna to ta – że jak już wsiądziemy do łodzi, płyniemy i nawet nie ma burzy, to w którymś momencie dojdzie do tego, że będziemy musieli z tej łodzi pod wpływem różnych okoliczności czasem wysiąść – i to niekoniecznie na brzegu. W takich momentach też sprawdza się nasza wiara i zaufanie do Jezusa. I albo uzyskujemy nowe doświadczenie MOŻLIWOŚCI NIEMOŻLIWEGO, albo – jeśli jak Piotr „wyłączymy” wiarę (bo przeważy w nas pragmatyzm i racjonalność, lub zbyt nakręcimy się w lęku) – Jezus będzie nas musiał łowić. Ale i to łowienie jest dobrą lekcją, bo wówczas zyskujemy niepodważalne doświadczenie, że ON JEST i że nie ma lepszego RATOWNIKA (bo przecież mnie uratował!!!).
Dlatego nie wystarczy tylko wsiąść do łodzi, trzeba czasem – jeśli Jezus zawoła – z niej na środku jeziora wysiąść i z zaufaniem iść po wodzie w Jego kierunku. Jedno jest pewne – zarówno w łodzi, w trakcie chodzenia po wodzie i w celu tej wodnej wędrówki – w ratujących ramionach Jezusa – jesteśmy Nim ogarnięci. I to jest nasze ogromne szczęście.
s. Marzena Władowska CHR
Dodaj komentarz