W ubiegłą niedzielę miałam okazję zajrzeć do Pawilonu Józefa Czapskiego w Krakowie. Zdumienie ogarnia, że życiorys jednej osoby mieści w sobie tak wiele wątków. Malarz, pisarz, diarysta, znawca sztuki i literatury, krytyk, ale i oficer Wojska Polskiego, jeden z czterystu ocalonych z obozu w Starobielsku, twórca paryskiej „Kultury”… O czym pisał? Co było tematem jego obrazów? Codzienność.
Fragmentów było wiele, z różnych okresów jego życia, ale ten opis szczególnie mnie poruszył:
„Wojsko Polskie to był w tej oborze tłum stłoczony, ogłuszony przez nieszczęście, zmiażdżony psychicznie. Było zupełnie ciemno, gdy się zamykało wszystkie drzwi, robił się niemożliwy zaduch, nieznośny dla tych, którzy siedzieli w głębi obory; jak tylko próbowano drzwi otworzyć, chłód stawał się dotkliwy dla skulonych bliżej wyjścia. Stąd brutalne, gwałtowne (…): „zamykać drzwi”, „od smrodu jeszcze nikt nie umarł”; „otwierać drzwi”, „nie mamy czym oddychać” (…) Słuchaliśmy w ciemności tych wyzwisk i użerania się, upokorzeni do dna i nagle ktoś zaczął: „Pod Twą obronę” (…) i taka odruchowa jedność wszystkich, że wyczuwało się prawie fizycznie nagłe przeobrażenie wewnętrzne, które się w każdym w tej cuchnącej oborze dokonywało, poprzez starą, polską pieśń religijną”. (Wspomnienia starobielskie)
Patrzę na obrazy Czapskiego i te w Muzeum, (obecnie na miejscu jest ich niewiele – wypożyczone, wróciły do Pałacu w Kurozwękach i mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane je tam obejrzeć) i te, które oglądam oczami wyobraźni, a które zapisały się w niej po prześledzeniu kilku albumów i widzę tę uważność dla zwyczajności, ten hołd dla powszedniości, który maja w sobie malarze i poeci. Stara, zgarbiona kobieta, pies, otwarta książka na komodzie… Czemu budzi to we mnie takie wzruszenie? Ujmuje mnie, że można pochylać się z taką czułością nad tym, co codzienne, co „takie oczywiste”. Naturalnie, Czapski nie jest jedyny w tej formie wyrazu, ale to właśnie on obudził we mnie pewną refleksję…
Temperatury w Krakowie sięgają 38˚C. Nie mam siły się modlić. Czy na pewno? Nie mam siły, ale nie na samą modlitwę – nie mam siły na „silenie się” na podniosłe myśli, na głęboką analizę Słowa Bożego. W kaplicy nawet mój ukochany zapach lilii zaczyna mi przeszkadzać. Wracam myślą do Czapskiego. Na obrazie fragment stołu, który sam w sobie niewiele ma ze wzniosłości, w książce tragiczne wspomnienia ze Starobielska, które chciałoby się raczej wymazać z pamięci niż je przechowywać… a jednak on tego nie wyrzucił, on to podniósł (choć może same w sobie są „wysokie”, a my im odbieramy znaczenie?) i dziś są „własnością Muzeum Narodowego”, są dziełami kultury. Zatrzymuję się na tej myśli i patrzę co dziś się wydarzyło, w tej mojej zwykłej-niezwykłej codzienności. I zaczynam dziękować Bogu za życie po prostu, z wszystkim co niesie. Nie silę się. Sięgam po Słowo. Ewangelia to nie tylko doniosłe uzdrowienia, to spotkanie Jezusa z przyjaciółmi w Betanii, to wyjście rano na modlitwę, to dorastanie w zwykłym Nazarecie, to w końcu i Golgota… W Słowie jest wszystko. Całe nasze życie. Widzę znów ten splot z dziełami Czapskiego.
Malarstwo i pisanie wielu kojarzy się z „wielką sprawą” (choć, przyznać trzeba, że raczej pokoleniom wcześniejszym; mojemu niekoniecznie), modlitwa także. Ile razy zdarzyło mi się usłyszeć: „Nie umiem się modlić”. Ale czy próbowałaś/próbowałeś. I tak jak nie od razu po wzięciu pędzla stanę się Rembrandtem, tak nie od razu po uklęknięciu będę Janem od Krzyża, co nie znaczy, że malarstwo, czy modlitwa nie jest to dla mnie. Nie potrzebuję „wielkich tematów”, wystarczy prosta codzienność mojego życia i „zwykła” Ewangelia.
Patrzę na dorodne żółte lilie… słuchałam w ciągu tych kilkunastu minut własnego serca, starałam się słuchać Boga w Jego Słowie i choć nie przestałam czuć ich intensywnego zapachu, to przestał mi przeszkadzać. Coś się we mnie zmieniło. Przestałam narzekać na „trudne warunki” modlitwy, dostrzegłam ich piękno, esencję życia, nabrzmiałość chwili, która już nie wróci. I znów zachwycił mnie duszący zapach lilii, bo taki zwykły, taki mój…
Czapski pod koniec życia nie widział, ale mimo to nie przestał malować. Czy ograniczenia, których doświadczamy nie pozwalają nam wydobyć piękna codzienności? Czy muszę czekać na odpowiedni czas, miejsce, dojrzałość duchową… by stanąć przed Jezusem i ucieszyć się, że On jest, że chce być obecny w moim „zwykłym życiu”?
Magdalena Radko CHR
Dodaj komentarz