Czym różni się wybitna performerka Marina Abramović od pierwszej lepszej zakonnicy w habicie? Może tym, że Abramović jest jedna, a nas mnóstwo. Może tym, że performance jako dziedzina sztuki istnieje od kilkudziesięciu lat, zaś zakonnicy – chcąc nie chcąc – prowokują już od kilkunastu wieków. Może tym, że trochę inny jest cel tej prowokacji, choć da się znaleźć punkty wspólne. Pewnie jest wiele różnic.
Bardzo lubię chodzić w habicie. Prowokuje on reakcje, których nigdy nie wzbudziłaby sama w sobie moja nieciekawa osoba czy to odziana w jeansy, czy też w suknię balową. Zagapienia totalne (niech pan uważa na tym rowerze) i ukradkowe zerkanie. Dziecinne: O, Bozie idą! I całkiem dorosłe: *@#$%^&*! (Dobrze, pomodlę się za ciebie). Radość pewnego młodego małżeństwa wędrującego górskim szlakiem z kilkutygodniowym maleństwem w chuście, a kawałek dalej – charakterystyczne zażenowanie grupki kleryków udających niekleryków (tak, to widać, panowie). Wiele serdeczności od żuli miejskich (no, musiałam o nich wspomnieć). To wszystko są szalenie ciekawe doświadczenia. Ale to oczywiście tylko otoczka. Słodko-gorzka pianka. Właściwy smak performansu jest znacznie głębiej.
Dodaj komentarz