Wraz z księdzem salezjaninem, nauczycielami oraz młodzieżą salezjańską 24 czerwca ruszyliśmy na rajd rowerowy. Celem naszej wyprawy było miasto Rzeszów.
Zebraliśmy się w niedzielny poranek. Kropił dość gęsty deszcz, ale nie daliśmy się zniechęceniu. Ruszyliśmy w dwóch grupach, łącznie było nas 17 osób.
Już pierwszego dnia trasa była trudna: odległość 100 km oraz wysokie i wymagające podjazdy pełne serpentyn. Pomimo tego, że starałam się przygotować do tej wyprawy, okazało się, że wysiłek jest większy niż myślałam. Dojechaliśmy do Gostwicy – tam mieliśmy przygotowany pierwszy nocleg. Kiedy po całym dniu zeszłam z roweru, czułam w nogach każdy mięsień. Przyznam się, iż nie wiedziałam, że można czuć tyle przemęczonych mięśni na raz. A to był dopiero pierwszy dzień.
Drugi dzień był równie wymagający. Trasa nas nie oszczędzała. Były momenty kiedy jechaliśmy bardzo wolno. Właśnie tego dnia, podczas mozolnego kręcenia pedałami, modląc się i ofiarując ten trud i wysiłek w różnych intencjach, odkryłam coś bardzo ważnego: w momencie kiedy ja już nie domagam i jadę powoli, grupa zmienia tempo i dostosowuje się do mnie, czy też do tego, kto w danym momencie jest słaby. Zdarzały się nawet sytuacje, kiedy jeden z chłopaków widząc mój trud, jechał obok mnie i kładąc swoją rękę na moich plecach, pomagał mi wjechać na górę. To niesamowite, że podczas rajdu rowerowego, gdzie jako pierwsza kojarzona jest siła, wysiłek i męstwo, można doświadczyć wspólnoty – Kościoła. Właściwie tworzyliśmy Kościół w drodze. Kościół, który jest silny i pełen męstwa przez to, że każdy z członków jest ważny i kiedy on nie domaga, to Kościół go „niesie” i dostosowuje się do jego tempa. Byle tylko nie został sam. Bo przecież samotność, bycie poza wspólnotą, gdzieś na końcu jest trudne.
Poza tym kiedy koncentrowałam się na bólu nóg, na wysiłku, na tym, że już brakuje mi sił, nie zauważałam wielu rzeczy wokół: pięknych beskidzkich krajobrazów, ludzi, którzy jechali razem ze mną, czy też tych, których mijaliśmy w drodze. Zobaczyłam, że w życiu też tak jest, kiedy się zmagam z czymś, co mnie dużo kosztuje. Może to być moja słabość, relacja z którą nie potrafię sobie poradzić, etc., to skoncentrowanie się tylko na tym powoduje, że nie dostrzegam wielu innych pięknych i dobrych rzeczy wokół: swoich talentów, dobra i miłości których doświadczam, łask, którymi obdarza mnie Bóg. Co więcej to powoduje, że znika mój zapał do realizacji celu, bo przez to skoncentrowanie się na trudzie, mogę celu już nie dostrzegać albo nie wierzyć, że osiągnięcie go jest możliwe. Rzeczywiście przez pierwszy dzień koncentrowałam się tylko na trudzie. Ale kiedy zreflektowałam się i zaczęłam oswajać się z tym dobrem wokół, zobaczyłam jak piękni są ci młodzi ludzie, którzy razem ze mną są w drodze, jakie wspaniałe mają serca, ile w nich pasji i wielkich marzeń wraz z entuzjazmem, który będzie im pomagał je realizować. A więc Przyjacielu, kiedy doświadczasz trudu, niech on nie pochłonie Ciebie całego, i niech nie odbierze Tobie zapału i nadziei. Rozglądaj się za dobrem, które jest wokół, ponieważ wbrew pozorom jest ono większe niż ten trud. Chodzi o to, by ten trud nie umniejszał pasji, która jest w Tobie do życia! J
Tego dnia po przejechaniu ponad 120 km zatrzymaliśmy się w Miejscu Piastowym. Ugościli nas księża michalici i siostry michalitki. Dwie wspaniałe wspólnoty, które zgodnie z charyzmatem prowadzą szkoły i ośrodki dla młodych ludzi.
Trzeciego dnia wjeżdżaliśmy do Rzeszowa. Sam odcinek do przejechania nie był długi, tylko 64 km, ale trasa wcale nie był łatwa. Dwa długie, pełne zakrętów podjazdy. Podczas wjeżdżania na jeden z nich czułam po raz kolejny zmęczenie. Pojawiały się myśli, by zrezygnować. Zatrzymałam się na chwilę na poboczu by odpocząć parę chwil. Wrócił zapał – niesamowite! Warto czasem zwolnić, zejść z roweru, by odpocząć, odetchnąć by ruszyć w drogę dalej. Kiedy już tracisz siły, zwolnij, zatrzymaj się, pomyśl, ale niekoniecznie bierz pod uwagę perspektywę rezygnacji, bo ona może zburzyć Twoje marzenia. Kiedy doświadczasz trudu, idź tempem takim, na jakie masz siły, Kościół na Ciebie poczeka, tylko nie rezygnuj.
Kiedy po chwili wsiadłam na rower, trud dalej był, ale myślenie bardziej świeże. Wiem, że to zmaganie nie poszło na marne, ponieważ ofiarowywałam je Bogu za wielu ludzi, za tych, którzy w trudzie na dają rady i rezygnują. Poza tym świadomość, że stale jestem otoczona Bożą Obecnością jakby mnie pchała w górę, dodawała otuchy. Poza tym pamiętanie o tym, że nie jestem sama, ale z Obecnym, burzyło odczucie samotności w trudzie.
W Rzeszowie mieliśmy więcej czasu na odpoczynek, zwiedzenie miasta i spotkanie w oratorium salezjański z rzeszowską młodzieżą.
Czwartego dnia ruszyliśmy w drogę powrotną. Jadąc w stronę Krakowa na nocleg zatrzymaliśmy się w miejscowości Pustków Osiedle. Miejsce w województwie podkarpackim. Podczas II wojny światowej miejscowość znajdowała się w obrębie wielkiego poligonu „Dębica”, na którym testowano broń rakietową. A więc miłośnicy historii mieli okazje poznać ciekawe miejsce.
Ostatni, piąty dzień rajdu była najdłuższy jeśli chodzi o ilość kilometrów do przejechania, ponieważ liczył ich aż 140. Najdłuższy… ale nie znaczy, że najtrudniejszy. Zmierzając w stronę Krakowa, jechaliśmy terenami pełnymi równin albo zjazdów, które dawały nam mnóstwo radości i odpoczynku dla naszych umęczonych mięśni. Kolejna refleksja: na początek dużo trudu, przyzwyczajenie organizmu do wysiłku, by później być długodystansowcem J. Wzniesienia, przez które musimy przejść (czy przejechać) muszą być, by nasza wytrzymałość na długich odcinkach była większa. Każdego dnia karmiliśmy się Jezusem w Eucharystii, a w drodze był czas na medytowanie Słowa Bożego. Nie ukrywam, że była to wielka radość modlitwy w drodze.
Podczas rajdu Pan Bóg pobłogosławił nam wspaniałą pogodą. Nie było wysokich temperatur ani deszczu. To dawało możliwość, byśmy stale mogli jechać. Rajd dobiegł końca, a ja czuję, że mogłabym dalej jechać. (Po całej wyprawie licznik na mojej kierownicy pokazywał 512 km. ) Jechać będę, ale przez wzniesienia, zjazdy i długie proste mojej codzienności.
Chciałabym życzyć sobie i wszystkim czytającym te słowa, abyście nie przestali „pedałować”, nie rezygnujcie z bycia w drodze. Każdy kilometr pokazuje i odkrywa coś nowego. Jest to na wyciągnięcie ręki. Ale warunek jest jeden, trzeba być w drodze, nie można odpuścić. Bo życie duchowe już takie jest, że kiedy się zatrzymasz, to nie pozostaniesz na tym, na czym się zatrzymałeś, tylko zaczniesz się cofać. Pomyśl, że kiedy będziesz dalej podejmował te górki, możesz poznać swoje serce jeszcze bardziej, a długie dystanse pokonasz jeszcze szybciej niż dotychczas.
Bóg Wszechmogący niech nas umacnia i dodaje sił w rajdzie codzienności.
s. Zofia Zagraba CHR
Dodaj komentarz