Decyzję na życie konsekrowane i pójście do zakonu podjęłam 16 listopada 1993 r. Dokładnie to pamiętam. Po wielu pytaniach do Boga, modlitwach, pewnej udręce wewnętrznej, po licznych rozważaniach itd., w końcu Pan Bóg przemówił cicho w moim sercu podczas Eucharystii u oo. dominikanów o 7.00 rano (też to dokładnie pamiętam :-)), a jako że miał do czynienia z młodym filologiem, przemówił do mnie w sposób dla mnie zrozumiały. Użył trybu warunkowego i delikatnie poprosił mnie o uzupełnienie drugiej części zdania, tej po przecinku. Zdanie Jezusowe w sercu brzmiało następująco: „Jeśli cię ktoś TAK kocha, ….” – i tu nastąpił trzykropek, który należało zamienić w odpowiedź.
Wiedziałam, że TAK kocha tylko On, a więc… jakby chodziło o tę Jego miłość – bezwarunkową, totalną, całkowitą. Miłość, która się wydała bez wahania, żeby mnie uratować i uszczęśliwić. Jestem przekonana o tym, że nie ma większego kobiecego marzenia na tym świecie jak to, żeby była całkowicie, totalnie kochana, rozumiana, słuchana, wspierana, szanowana, wypełniana siłą i życiem Ukochanego, a to wszystko by trwało wiernie, „na zawsze”, „bez zmian”, i nawet za cenę życia. Zdawałam sobie jasno sprawę z wiarygodności mojego Rozmówcy, który jedyny TAK właśnie kocha. Więc właśnie Ten TAK kochający zadał mi pytanie: „Jeśli Cię ktoś TAK kocha, to …”. Odpowiedziałam wtedy już bez większego zastanawiania: „Jeśli mnie ktoś TAK kocha, … to nie ma dyskusji”. I zaraz po Mszy św. skierowałam swoje kroki do jadwiżańskiego klasztoru, żeby się przedstawić, zapoznać z siostrami i powiedzieć im o swoich pragnieniach. Wydawało mi się, że wszystko jest już jasno określone i że decyzje z mojej strony zostały już podjęte. A jednak…
Właśnie wtedy, kiedy podjęłam decyzję, nagle, ni stąd ni zowąd, poznałam bardzo ciekawego chłopaka. Inteligentnego, mądrego, szarmanckiego, bardzo wierzącego, uczynnego, uczciwego i – co było dla mnie nie mniej ważne – przystojnego :-). Na dodatek chłopak się we mnie zakochał i od początku myślał o mnie bardzo poważnie – nie krył się z myślami o małżeństwie. Jak by tego było mało, w tym samym czasie pojawiła się ze strony mojej przyjaciółki propozycja zagrania w inscenizacji telewizyjnej. Miałam poprzez nią kontakt ze środowiskiem aktorskim. Przez kilka lat nawet skrycie marzyłam o tym życiu, choć decydując się na studia zrezygnowałam jednak ze startowania do łódzkiej filmówki. Ocierałam się jednak o te klimaty i bywałam wcześniej ze znajomymi na ich egzaminach wstępnych w Łodzi. I nagle zostaję zaproszona do Pragi i do „gry”. Właśnie w tym czasie, kiedy zdecydowałam się na Boga i na życie zakonne…
Pierwsza myśl była taka: „A czemu się to nie pojawiło wcześniej? Co mam z tym teraz zrobić? Jestem przecież już po decyzji”. Druga myśl była taka: „Skoro to przyszło, to trzeba to rozważyć. Wcześniej tak mocne i tak poruszające okoliczności się nie pojawiały”. No i zaczęłam na nowo rozważać sprawę… By jednak nie utożsamić swoich zmiennych uczuć i myśli z wolą Bożą, postanowiłam się poradzić. Jeden doradca powiedział mi: „Jeśli pojawił się człowiek i przyszło zaproszenie do Telewizji, to jest to znak od Pana Boga, żebyś szła drogą ku małżeństwu. Teatr może być dobrym doświadczeniem, o zaangażowaniu głębszym w niego zdecydujesz potem”. Drugi doradca mi powiedział: „Marzena, jest już po długich rozważaniach i po decyzji. To, że pojawiają się nowe okoliczności, to próba, jaką Bóg Ci daje, byś okrzepła w decyzji na Niego i w pełnej wolności. Ani nie dewaluując małżeństwa, ani nie wypierając się upodobania w teatrze, byś pomimo tego wielkiego dobra wybrała Jego”. A trzeci doradca mi powiedział: „To diabeł, który próbuje Cię odciągnąć od Boga i decyzji na życie z Nim”. Więcej nie pytałam, bo zrozumiałam, że w tej sprawie nikt mi nie jest w stanie doradzić, bo każdy jest z zewnątrz i nie zna najgłębszych poruszeń mojego serca. Uczucia mną targały, chłopak mi się podobał, było mi z nim dobrze, udział w teatrze telewizji był fascynującą przygodą. A jednak słuchając serca, jego głębi, nie zmiennych uczuć, czułam, że relacja z drugim człowiekiem, nawet tak wspaniałym, i fantastyczna praca, nie są w stanie wypełnić mojego życia. Że w sercu pozostaje we mnie wielka tęsknota za Bogiem.
Jaki stąd wniosek? Poprzez okoliczności przemawia na pewno Pan Bóg, ale to nie znaczy, że pojawienie się tego konkretnego chłopaka w moim życiu w tym momencie automatycznie oznaczało wolę Boga, który tego chce. Mogło tak być, ale nie musiało. Trzeba to było na nowo rozeznać. Patrząc na te „moje” okoliczności można powiedzieć, że dokładnie wszystkie te trzy odpowiedzi mogły być prawdziwe – to znaczy, że Bóg mógł chcieć dać mi tego człowieka lub Bóg mógł chcieć, bym pogłębiła swój wybór i okazała się wierna pierwotnej decyzji na Niego lub diabeł mógł bazując na tych okolicznościach odciągać mnie od Boga. To wszystko mogło być prawdziwe. A jednak tylko jedna z tych dróg była naprawdę „moja”.
Dzielę się tym, bo wydaje mi się to ważne. W takich sytuacjach nikt nie jest w stanie dokonać ostatecznej interpretacji faktów, pojawiających się nowych okoliczności, tylko my sami. To dokonuje się na przedłużonej modlitwie, w otwieraniu serca na Jego odpowiedzi i pragnienia, w pytaniu o Jego wolę i w wyrażaniu gotowości pójścia za Nim gdziekolwiek, bo tam jest przygotowane dla mnie od wieków szczęście. No i na takiej modlitwie odkryłam właśnie, że choć chłopak jest fantastyczny i mogłabym pewnie być jego żoną, a potem matką, że świat daje tyle możliwości twórczego zaangażowania i samorealizacji, i – co mnie pociągało – misyjnego zaangażowania w Kościele, to jednak to wszystko nie wypełnia mojego serca. Pozostaje tam miejsce (duży obszar, nie skrawek), które może być wypełnione tylko przez wyłączne spotkanie z Chrystusem, przez słuchanie i doświadczanie głębokich poruszeń Ducha Świętego i przez pełnienie z całkowitą dyspozycyjnością woli mojego Ojca, który chce mnie posyłać do wszystkich, nie tylko do najbliższych.
Byłam w tym słuchaniu serca ostrożna, bo już wiedziałam, że mogę, będąc młodą osobą i emocjonalnie pobudliwą (znałam siebie trochę), przypisać swoim uczuciom kategorię woli Bożej; że ponieważ w tej chwili chłopak mi się podoba i jestem nim poruszona, to moja relacja z nim jest w sposób oczywisty pragnieniem Boga i Jego wolą. Wiedziałam, że odpowiedź jest gdzieś głębiej niż uczucia, które są zmienne, a jednak w efekcie Bóg mnie pociąga całą i budzi powoli głębokie wzruszenie serca i wdzięczności Jemu za wszystko.
Nikt więc nie udzieli tej odpowiedzi za Was. Zinterpretować fakty i odczytać wolę Bożą można tylko w intymnym spotkaniu z Bogiem, w swoim sercu, które jest otwarte na „WSZYSTKO” Bożej woli i dyspozycyjne. Wtedy przychodzi światło, ale wybór kosztuje, bo wybiera się pomiędzy Dobrem i Dobrem. Z czegoś trzeba zrezygnować, by coś innego wybrać.
Obok zamieszczam swoje zdjęcie dokładnie z czasu owych perypetii duchowych i szukania odpowiedzi na zadane mi przez Boga pytanie: „Jeśli cię ktoś TAK kocha, …”.
s. Marzena Władowska CHR
Dodaj komentarz