Zarówno droga małżeńska, jak i droga konsekracji czy kapłaństwa, prowadzi na szczyt. Celem jest świętość, czyli SZCZĘŚCIE. Jak się przyjrzycie na obrazku, to zauważycie, że obie drogi wymagają porównywalnego wysiłku miłości i ofiary. Nie ma tu łatwiejszej i trudniejszej drogi. Na każdej z tych dróg – na drodze powołania małżeńsko-rodzinnego, kapłańskiego, czy na drodze konsekracji – można się „zwolnić” z trudu i prowadzić życie „łatwe i przyjemne”. Jest tylko jedna konsekwencja – nie dojdzie się na szczyt. Mało tego, ponieważ nie można się zatrzymać w drodze (żeby nie zamarznąć), to trzeba iść albo w górę, albo w dół. Ci, którzy nie idą na szczyt, automatycznie spadają w dolinę.
Dlatego, myśląc o powołaniu, nie zastanawiajcie się nad nim pod kątem tego, czy życie w małżeństwie jest łatwiejsze, a w zakonie np. cięższe, czy odwrotnie. Jeśli ktoś idzie za Chrystusem, to bez względu na drogę powołania musi się dokonać jego upodobnienie do Pana, a to nie tylko uszczęśliwia, ale także kosztuje. Trzeba zachować realizm – z jednej strony wiedzieć, że życie ewangeliczne (prowadzone gdziekolwiek) wymaga miłości i ofiary, ale z drugiej strony w tym rozeznawaniu nie wolno się skupiać na samych tylko „kosztach”, „kalkulacjach” (bo nas diabeł może skutecznie przestraszyć, a prawdziwa miłość usuwa lęk). Skupiać się trzeba na celu, który życie jest w stanie napełnić najgłębszym sensem, rozwinąć człowieczeństwo i uszczęśliwić każdy zakamarek mojej duszy i ciała.
s. Marzena Władowska CHR
Dodaj komentarz