Boisz się, że Cię Jezus złowi?
Jeśli jesteś uczciwa, to pewnie przyznasz, że się trochę, a może nawet bardzo, boisz.
Świadczy to jednak o tym, że nie bardzo Mu jeszcze ufasz. To znaczy… tak ogólnie… to Mu ufasz, ale jeśli chodzi o Twoje życie, to chciałabyś mieć nad nim pełną kontrolę, iść za tym, czego Ty chcesz, co Tobie wydaje się dobre itd. No i co w tym złego, że ja czy Ty chcemy decydować o swoim własnym życiu?
Nie ma w tym nic złego. Problem polega jednak na tym, że my widzimy tylko częściowo i na dodatek niejasno. Nie ogarniamy całości. Jako ludzie po prostu nie jesteśmy w stanie zobaczyć i zrozumieć wszystkiego. Tym, który jest do końca i na wskroś prawdziwy, który widzi i zna CAŁĄ rzeczywistość, w tym moje serce, i to do samej głębi, jest Jezus, Jego Święty Duch i nasz Ojciec. A skoro Oni Trzej, ta Miłość Potrójnie SPRAWDZONA, jedyna Miłość, która nigdy nikogo nie zdradziła, nie opuściła i nie zawiodła, zna prawdę mojego serca i potencjał mojego człowieczeństwa, to warto Ją pytać o drogę.
Jeśli Bóg jest naprawdę dobry – a przecież w to wierzysz – to On Cię nigdy nie skrzywdzi. Krzywdą byłoby zarówno odebranie Ci wolności, jak i zmuszanie Cię do pójścia za Nim wbrew Twojej woli. Za Jezusem można iść tylko w wolności. Bo miłość kwitnie tylko w wolności.
Jednak skoro On mnie zna bardziej niż ja samą siebie, to mądrość mi podpowiada, by pytać Jezusa o to, czego On dla mnie pragnie, bo On jedyny tak naprawdę chce dla mnie autentycznego szczęścia, On jedyny zna dogłębnie cały mój potencjał. Jeśli się więc boisz, że Jezus Cię złowi, to zapytaj samą siebie, czy Twój obraz Boga jest prawdziwy. Czy przypadkiem nie dolepiasz Mu wąsów Dyktatora. A jeśli dojdziesz do tego, że Twój obraz Boga jest zniekształcony, to zanurkuj w wierze, zrewiduj jej podstawy, proś Ducha Świętego, by Ci odsłonił prawdziwe oblicze Boga, karm się jak najczęściej Jego obecnością i łaską działającą w sakramentach, czytaj codziennie Słowo Boże, objawiające Boga w Jezusie, by się Twoje serce rozszerzyło i przestało skupiać tylko na swoich „prawach”, mieszanych „pragnieniach” i „lękach”.
Nasz Ojciec Założyciel wielokrotnie mówił i nadal mówi, że DZISIEJSZY ŚWIAT PŁONIE, że tak naprawdę nie ma czasu ani na biadolenie, ani na rozważanie bez końca. Bo najgłębszym sensem misji Chrystusa było zbawienie tego świata, zbawienie wszystkich ludzi. A zbyt wielu jest dziś takich, którzy pragną Boga, ale Go nie znają. Szukają Go po omacku, błądzą, gubią się, a czasem nawet giną.
I dlatego jesteśmy potrzebni Jezusowi, by nieść Dobrą Nowinę na krańce świata. Bóg potrzebuje ludzi dyspozycyjnych, kochających Go miłością WYŁĄCZNĄ, taką, jaką On nas kocha. Potrzebuje osób, mających niepodzielone, nierozdrobione serce pomiędzy ludzi i świat. Potrzebuje nie tylko „pracowników winnicy”, którzy Mu ufają, ale OBLUBIENIC, które wstępując w Jego ślady, wiążąc się w wolności ślubami rad ewangelicznych – czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, użyczą Mu swojego człowieczeństwa i poniosą Go tam, gdzie On chce być OBECNY.
Każda wspólnota zakonna jest miniaturą całego Kościoła. Inaczej się niesie Dobrą Nowinę w pojedynkę, inaczej mając za sobą siłę modlitwy Ciała, którym jest Wspólnota. Inaczej się wtedy kocha, inaczej się umiera. Nasz Ojciec często mówił, że „korelatem Boga na ziemi jest Wspólnota”. Korelatem, czyli odpowiednikiem. Bo Trójjedyny Bóg jest Pra-Wspólnotą, dlatego najlepszym jego odbiciem na ziemi jest wspólnota – rodzinna, zakonna, inna. Poza tym o Jezusie skutecznie może mówić tylko ten, kto Go zna, kto z Nim na co dzień żyje. Inne gadanie może być medialnie efektowne, poruszające, ale tylko na chwilę, bo w ostatecznym rozrachunku pozbawione duchowych skutków wewnętrznej przemiany.
Pomyśl tylko… Dziś wielu ludzi jest kompletnie zagubionych, zdezorientowanych. Wielu młodych przeżywa rozpaczliwą samotność. Nie ma wiary, ich życie pozbawione jest blasku, a czasem nawet sensu. Wielu sięga z powodu tej bolesnej pustki po różne rozwiązania, które często niszczą ich zdrowie, więzi rodzinne, przyjacielskie, a nawet życie.
W naszych Ośrodkach Katechumenalnych – w Krakowie, w Szczecinie, w Łodzi, a także na ziemi sandomierskiej – co roku towarzyszymy wielu ludziom w drodze do wiary. Przychodzą dorośli, którzy decydują się na wejście do Kościoła katolickiego, na przyjęcie sakramentów: chrztu, bierzmowania i Eucharystii. Przychodzą też osoby, które są tylko ochrzczone, i w pewnym momencie odkrywają, że jednak bez wiary nie da się żyć – dlatego chcą przyjąć pozostałe sakramenty. Albo przychodzą osoby po różnych trudach życiowych, czasem nawet po wielu latach odejścia, które teraz pragną wrócić do Kościoła katolickiego, by karmić się Ciałem Chrystusa i Jego Ewangelią. Albo przychodzą do nas osoby z innych denominacji chrześcijańskich – prawosławni, protestanci – które po wielu przemyśleniach odkryły pełne objawienie Jezusa Chrystusa i chcą przejść do Kościoła katolickiego. Wreszcie spotykamy osoby dotknięte niszczącym działaniem sekt, będące przez lata ateistami, agnostykami lub wyznawcami innych religii, które pod wpływem darmo danej łaski pragną zmienić swoje życie i spotkać Boga w Chrystusie.
Towarzyszenie drugiemu człowiekowi w drodze do wiary jest ogromną łaską również dla nas. Dzięki tej drodze my też się nawracamy, uprawdziwiamy, ożywiamy. Jest to ogromne szczęście.
Jedno jest pewne – dzisiejszy świat bardzo potrzebuje osób konsekrowanych, stawiających wszystko na Jezusa, żyjących we wspólnotach, w których dojrzewa ich miłość, osób, które odpowiedzą świadectwem swej wiary nie tylko tym, którzy do nas przyjdą, ale które będą gotowe na spotkanie z żyjącymi na obrzeżach Kościoła lub całkiem poza nim. Zejdź w głębię swojego serca i zobacz, co w nim jest, a potem zapytaj Jezusa o Jego pragnienie i o to, czy jesteś Mu potrzebna do Jego osobistego szczęścia i do tej właśnie misji.
s. Marzena Władowska CHR
Dodaj komentarz