„Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także i na wieki” (Hbr 13, 8). Historia zmieniła radykalnie swoje oblicze. Wszystkie Boże obietnice wypełniły się w Chrystusie. Człowiek nie ma już czego spodziewać się od doczesności – rzeka czasu wpłynęła w ocean wieczności. Życie wieczne już się rozpoczęło. Nie na darmo poucza nas św. Jan, że jest ono już obecne w sercu człowieka. Skończyła się historia. Nie ma już jutra, nie ma przyszłości. Chrześcijanin nie może już spoglądać przed siebie w oczekiwaniu na „nieznane”. Całe dzieje są już tylko jednym aktem, który przepełnia wszystkie czasy i tworzy z nich jeden dzień. Tego „dziś” Bóg sam chciał, ustanowił je i zapowiedział przez usta Dawida jako dzień zbawienia i odpoczynku: „Dzisiaj, gdy posłyszycie głos jego, nie zatwardzajcie serc waszych” (Ps 94).
„Czy ty jesteś ten, który ma nadejść, czy też innego mamy oczekiwać?” (Łk 7, 20). Świat już wkroczył w ostatnią fazę swych dziejów: Mesjasz przyszedł i Królestwo Boże jest wśród nas. Na cóż więc mamy czekać? Odkupienie się dokonało, osądzony został świat i wszystko jest nam dane wraz z przyjściem Chrystusa.
Nasza nadzieja nie wygląda niczego od czasu, który nic już nam nie może dać. „Niechaj nikt nie wdziera się w dziedzinę rzeczy, których nie widział” (Kol 2, 18). W końcu czasów, w tym, co pozaczasowe, pokładamy nadzieję.
Niechże wreszcie znikną cienie i ukaże się naszym źrenicom światłość! Tak, Bóg zamieszkał z nami, ale my nie jesteśmy doskonale z Nim. Nie należąc do świata, żyjemy jeszcze wśród niego; nie spodziewając się niczego od czasu, trwamy w nim. On jednak, obecny między nami, żyje poza czasem, a świat nie ma nad Nim mocy. Ujrzymy Go wówczas, kiedy przeminie ten świat, gdy skończy się czas.
„Nad niebiosami i ziemią roztacza opiekę to samo słowo [Boże] i zachowuje je na ogień w dzień sądu i zatracenie grzesznych. Niechże wam, umiłowani, to jedno tajne nie będzie, że u Boga jeden dzień znaczy tyle, co tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie ociąga się Pan w spełnieniu obietnicy… Dzień Pański nadejdzie jak złodziej i wówczas niebiosa z wielkim szumem przeminą, żywioły od żaru stopnieją i nie ostoi się ziemia ani dzieła jej… Jakże wysoko więc wznieść się powinniście w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie z upragnieniem przyjścia dnia Bożego, w którym niebiosa rozżarzone rozpuszczą się, a żywioły od żaru stopnieją. Otóż my, opierając się obietnicy jego, oczekujemy nowych niebios i ziemi nowej, w których sprawiedliwość zamieszka (2 P 3, 7-14).”
„Ale co do nas, to my przebywamy w niebiosach, skąd też oczekujemy Zbawiciela, Pana Jezusa Chrystusa” (Flp 3, 20).
Nie może być mesjanizmu chrześcijańskiego po Wcieleniu. Żadne imię poza Imieniem Jezusowym nie zostało i nie będzie dane ludzkości jako znak zbawienia. A jednak istnieje chrześcijańska eschatologia: kres i początek wszechrzeczy, oczekiwanie i nadzieja. Jest to już nie tyle wyczekiwanie grzesznika, który przyzywa Zbawiciela, gdyż lęka się nieuchronnej zatraty, ani nadzieja niewolnika wzdychającego do swobody, co niespokojne, miłosne i pełne upragnienia oczekiwanie oblubienicy. Wygląda ona Tego, którego poznała i ukochała, i który – jak o tym wie – odwzajemnia się jej miłością. Całe nasze życie, całe życie Kościoła jest aktem pragnienia i nadziei, nadziei niezłomnej i mocnej, pewniejszej nad wszystkie pewniki, mającej Ducha Bożego jako zadatek swego dziedzictwa, stanowiącej jedyną radość i rozkosz, a zarazem najgłębszą męczarnię duszy: „Umieram, gdyż umrzeć nie mogę!”
Wydaje się, iż Bóg dlatego nie dał nam od razu pełni, by pragnienie mogło poszerzyć naszą duszę i uczynić ją bardziej otwartą na przyjęcie Jego darów.
Liturgia, będąc wyrazem otrzymanego przez Kościół daru najwznioślejszej kontemplacji, dąży wyłącznie ku doskonałemu objawieniu Chrystusa. Wizja dnia pierwszego pokrywa się z wizją dnia ostatniego; rok liturgiczny kończy się tak, jak się zaczął – wpatrywaniem się w rzeczywistości ostateczne.
Chrystus wstąpił do nieba i uniósł tam z sobą nasze serca. Całe życie Kościoła jest aktem pragnienia i nadziei, modlitwy i oczekiwania. „A Duch i oblubienica mówią: „Przyjdź… Amen!” – „Przyjdź, Panie Jezus” odpowiada dusza. A Chrystus powtarza każdemu z nas i całemu Kościołowi: „Zaiste, nadejdę niebawem” (Ap 22, 17, 20). To przyjście opóźnia się, choć zawsze jest bliskie. Nadzieja jest wciąż nowa i nigdy nie bywa zawiedziona. Jak szerokiego oddechu, jakiego dynamizmu wewnętrznego nabiera życie chrześcijańskie zwróciwszy się w ten sposób ku Bogu!
„Nadzieją jesteśmy zbawieni” (Rz 8, 24). Żadna z ksiąg Nowego Testamentu nie dorównuje Apokalipsie w namiętnym i żarliwym oczekiwaniu tego, co ma nastąpić. I żadna też nie objawia z taką wyrazistością, iż bliskość Pańskiego przyjścia nie wyklucza długiego, nieokreślonego czasu i zmagań. Czyż nie łudziło się pierwotne chrześcijaństwo tym bolesnym upragnieniem końca? Czyż to ciągle pojawiające się oczekiwanie, które stanowi całe życie wczorajszego, dzisiejszego i jutrzejszego Kościoła nie jest zwykłą iluzją?
„Przemija świat i jego pożądliwość” (1 J 2, 17). „Przemija postać tego świata” (1 Kor 7, 31). Lecz Chrystus zawsze trwa. I dusza czuje, że tylko nadzieja zbawia, gdy wszystko rozsypuje się w proch i nicość.
Pan jest blisko. Pan przychodzi. Maran atha (1 Kor 16, 22). Narodziny Kościoła nie są owocem błędu lub wybiegu. Nie zawdzięcza on też swego bytu zawiedzionej nadziei – to właśnie nadzieja jest jego życiem. A jest ona coraz gorętsza i żywsza, i nie przemija, nie ginie z czasem, tak jak ginie z nim cały świat.
Nadzieja – to całe życie Kościoła. Jest ona Boskim cudem, gdyż świat nie potrafi jej przemóc, przeciwnie – to ona już nad nim zatryumfowała. Nie może umniejszyć się ani ustać, ponieważ w zadatkach Ducha Bożego otrzymała dar wiecznej młodości. Dzięki nadziei dusza żyje już wiecznością w czasie. Czas już przeminął. „Czasu nie będzie więcej” (Ap 10, 6). Tylko nadzieja trwa mocno i niewzruszenie w ułudzie wszystkich rzeczy. Jest ona po prostu przeczuciem przyszłości, dreszczem nieskończonego wesela. „Oto Oblubieniec! Wyjdźcie na jego spotkanie!”
Dusza podnosi się odrodzona. Życie jej jest nieustannym rodzeniem się, nieprzerwaną nowością, ciągłym porywem – wybieganiem naprzeciw Tego, który ciągle nadchodzi.
Péguy mówił, że nadzieja Kościoła zdumiewa samego Boga. Jest ona cudem, który podtrzymuje i nieustannie karmi Kościół. Święci żyli w poczuciu bliskości Pańskiego przyjścia. Miarą ich świętości jest właśnie ten żar oczekiwania, nadziei i pragnienia. Życie każdego pokolenia chrześcijan zasila się tą samą, nieskończoną nadzieją i wiecznym oczekiwaniem.
Usquequo Domine? Kiedyż, o Panie?
Niech przyjdzie łaska i niech przeminie ten świat (Didache).
Amen. Veni, Domine Jesu!
D. Barsotti, „Misterium chrystianizmu”, s. 226-229.
Dodaj komentarz