Niedawno rozmawiałam z pewną młodą kobietą, która od lat prowadzi głębokie życie modlitwy. Zaskoczyła mnie jej teza, że pragnie w życiu połączyć życie małżeńskie i rodzinne z wyłącznym życiem z Bogiem, tzn. z tak rozumianą konsekracją, i jest przekonana o tym, że to jest możliwe. O czym ta „teza” świadczy?
Na pewno o głębokich i silnych pragnieniach w nas, pragnieniach, które złożył w nas Bóg. Świadczy o tak głębokim pragnieniu Boga, które prowadzi nas czasem do pytań o to, czy przypadkiem mnie Bóg nie powołuje do życia w wyłączności z Nim, np. do zakonu, czy do kapłaństwa? To także świadectwo intuicji, że w niebie będziemy żyć z Chrystusem w relacji totalnej, wyłącznej (bo tam nie będą się żenić ani za mąż wychodzić), w relacji, która jednocześnie otwarta jest na wszystkich, bo żyje Chrystusem i kocha całkowicie przez Niego. Teza ta świadczy także o tym, że uznajemy piękno i Boską celowość powołania do życia małżeńskiego i rodzinnego, że wiemy dobrze (nawet jeśli nie z własnego doświadczenia, bo w naszych rodzinach bywają braki), że małżeństwo według Bożego zamiaru jest obrazem relacji Chrystusa i Kościoła – jest drogą uświęcenia, drogą miłości. Jednak… tych dwóch dróg, tych dwóch powołań, nie da się ze sobą połączyć. Jeśli komuś się wydaje, że to jest możliwe, to jest to iluzja, która, jak każda iluzja, prowadzi w końcu do rozczarowania i smutku. Dlatego tak ważne jest rozeznanie wpisanego przez Boga w nasze serce powołania.
Czemu nie da się połączyć tych obu pięknych powołań? Przecież małżonkowie mogą być święci, mogą żyć w bliskiej relacji z Bogiem, a będąc np. w zakonie wiele osób przeżywa trudności i wcale nie żyje na jakimś permanentnym „świętym haju”… A jednak nie da się połączyć tych powołań.
Dla małżonka, małżonki drogą do nieba i najbliższym wcielonym Chrystusem jest mąż, żona. Potem dzieci i inni. Jednak to ta relacja jest drogą do zjednoczenia z Chrystusem. Co nie znaczy, że małżonkowie nie mają osobistej relacji z Nim, ale jednak tak to jest przez Boga dane i tak to jest rzeczywiście w praktyce. Jeśli, będąc żoną, pójdziesz w tygodniu do kościoła, a zaniedbasz realny czas bycia z mężem i dziećmi, którzy cię potrzebują, to nie spełnisz tego, o co Cię Chrystus prosi. Jeśli wyjedziesz na rekolekcje bez uzgodnienia tego z mężem, bez odniesienia do dzieci, bo chcesz się dłużej pomodlić, nabrać przy Bogu siły do życia w rodzinie, to nie nabierzesz siły, bo Bóg chce, byś w tym czasie była gdzie indziej, z mężem i z dziećmi.
Mam znajomą, która przez lata prowadziła życie quasi zakonne w małżeństwie. Miała męża, dziecko. Na początku wszystko było pięknie. Oboje wierzący. Ale z czasem jej wiara zaczynała się pogłębiać, a jego wiara słabnąć. I zaczęli się od siebie oddalać. Ona coraz częściej chodziła do kościoła, on – tylko w niedzielę i coraz częściej wychodził z domu. Ona codziennie medytowała Słowo Boże, ale coraz mniej byli w stanie ze sobą rozmawiać. W końcu – oddzielne sypialnie, a po jakimś czasie – rozejście. Rozmawiałam z nią i z nim. Mówiłam jej, że powinna być przy mężu i nawet powściągnąć realizację swoich głębokich kontemplacyjnych tęsknot na rzecz bycia z mężem i z dziećmi, bo dojdzie do rozpadu rodziny; bo to tutaj jest dla niej obecny Chrystus. On ją prosi, by była przy mężu i przy dzieciach, bo wtedy będzie też prawdziwie z Nim.
Oczywiście, jest możliwe, że oboje małżonkowie są w tej religijnej tęsknocie zgodni (choć nie jest to częste), ale życie małżeńskie i rodzinne i tak jest poddane prawom codziennych obowiązków stanu i życia, które odróżniają to życie od życia np. w klasztorze. Pewien zakres prac codziennych jest podobny. Bo wszędzie trzeba prać, gotować, sprzątać, prasować, pracować zawodowo itd. Wszędzie się ludzie męczą i wszędzie potrzebują odpoczynku. Ale jednak oprócz tego w klasztorze jest czas na codzienną modlitwę brewiarzową w intencjach Kościoła i świata, bliskich i dalekich, ubogich i bogatych, wierzących i niewierzących, kochających i wrogów, jest czas na codzienną adorację Obecnego Boga, na codzienną medytację Słowa Bożego. Jest w to życie fundamentalnie wpisana codzienna Eucharystia i, jak w przypadku naszego Zgromadzenia, apostolstwo ewangelizacyjne, którym jest przygotowywanie ludzi dorosłych, ale także dzieci – do sakramentów: do chrztu, bierzmowania, Eucharystii, towarzyszenie im w drodze do wiary i w powrotach (czasem po wielu latach) do Kościoła. Jest w to życie zakonne wpisana dyspozycyjność wobec Boga przychodzącego do nas w każdym człowieku bez wyjątku, bez rozróżniania ich na osoby najbliższe, bliskie, dalsze i obce, bo „co uczyniliście jednemu z Moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili”.
Miałyśmy kiedyś ciekawe doświadczenie w naszym klasztorze w Krakowie-Pychowicach. Odwiedziła nas rodzina jednej z naszych sióstr. Bardzo wierzące, młode małżeństwo z czwórką dzieci. Wracali z rekolekcji dla małżeństw i zatrzymali się u nas. Było to obustronnie wzruszające. Rodzice i dzieci, którzy się całkiem naturalnie modlą przed posiłkiem. Którzy mówią, śpiewają o Bogu. Jednocześnie było to doświadczenie „ulu”. Zwyczajnego rodzinnego harmidru i rodziców, którzy się dwoili, troili, i „czworzyli”, żeby odpowiedzieć na potrzeby czwórki swoich pociech. W końcu Mama spała wykończona na kocu w ogrodzie z najmniejszą pociechą, a Tata próbował opanować przy naszej pomocy resztę. Inny obrazek – Mama idąca do toalety i dobijający się do niej malcy. Rzeczywiście, macierzyństwo i ojcostwo jest też – podobnie jak konsekracja – wydaniem siebie do końca. Jest w tym coś Boskiego, bo Miłość, która daje życie, jest Boska. Rezygnacja z prawa do swojej prywatności, w wielu momentach ze swojej intymności. Bycie w ciągłej uwadze i dyspozycji wobec męża, dzieci, wobec tego, co dzieje się „na zewnątrz”. Często bez najmniejszej możliwości spokojnej refleksji nad tym, co się we mnie dzieje, bez możliwości zatrzymania się, dłuższej modlitwy, a jednocześnie, jeśli jest przeżywane z wiarą i pokorą, to wszystko jest głęboko zanurzone w Bogu.
Myślę, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wygląda faktycznie życie rodzinne. Albo wypiera z pamięci trudne obrazy, zastępując je obrazami dojrzałej rodziny z jednym pięknym dzieckiem, które nie sprawia trudności, albo ma przed oczyma obraz rodziny z prawie dorosłymi dziećmi, które w dużej mierze funkcjonują już samodzielnie. Nie myślimy o tym, że wtedy pojawiają się nowe troski – o styl życia dorastających dzieci i ich wybory, często inne od tych, których byśmy w wierze pragnęli.
Wyobrażamy sobie także młode, piękne, ale raczej już dojrzałe małżeństwo, które przeszło wiele burz, upokorzeń, przebaczeń, które trwa w miłości wzajemnej, często wbrew zmiennym uczuciom, jak przy największym skarbie, w wierności zdrowej woli. Wypieramy obraz drogi, która jest wszędzie drogą przez krzyż do chwały, przez śmierć i rezygnację z egoizmu do zmartwychwstania. Teoretycznie wszystko wiemy. Ale w praktyce – idealizujemy.
Tak samo jak wiele osób nie zdaje sobie z prawy z tego, jak wygląda faktycznie życie zakonne. Że w nim automatycznie nie otrzymuje się w prezencie głębokiej relacji z Bogiem, doświadczeń i pociech, które człowieka podtrzymują w chwilach trudniejszych, w chwilach samotności, i nie otrzymuje się automatycznie doskonałej miłości do każdego człowieka, zaczynając od współsióstr. Tu też trzeba się uczyć łączyć obowiązki, pracę, życie wspólne z życiem duchowym i z głębokim życiem modlitwy, bez której nie ma prawdziwego życia. Tu dopiero trzeba się uczyć kochać tych, których sobie nie wybierasz, ale których Ci daje w swojej miłości dobry Bóg.
To nie jest głos anty-czemukolwiek. To jest głos w sprawie życiowego i duchowego realizmu.
Parafrazując św. Pawła można powiedzieć, że jeśli człowiek ma żywą tęsknotę za Bogiem i rdzennie potrzebuje codziennego, pogłębionego kontaktu z Nim, jeśli doświadczył w życiu (choćby jeden raz) oblubieńczego dotyku, to jeśli zdecyduje się na życie małżeńskie, doświadczy bólu tęsknoty, bo życie, które wybrał, będzie go zbliżać do Boga poprzez codzienne obowiązki małżeńskie i rodzinne, a nie poprzez wybór życia w modlitwie, w wyłączności z Bogiem i kontemplacji. Co, oczywiście nie znaczy, że w życiu zakonnym Bóg nie prowadzi nas do zjednoczenia z Sobą również poprzez szarą codzienność, również poprzez pracę, obowiązki i relacje z drugimi. Jednak akcenty są inaczej rozłożone. I te akcenty są rzeczą fundamentalną. Tak samo jak głębokie jest wielowiekowe rozeznanie Kościoła w sprawie celibatu księży, bo serca nie da się podzielić. Jeśli kapłan byłby mężem, miałby podzielone serce. Żona i dzieci miałyby do niego prawo. Miałyby prawo do jego czasu, do jego serca, do owoców (również materialnych) jego pracy. Sakrament małżeństwa mówiłby takiemu kapłanowi o tym, że pierwszorzędnie ma być przy małżonce, a nie przy innych ludziach. Mówiłby mu, że ma się z żoną przyjaźnić, jednoczyć, a nie wciąż biegać po chorych, cierpiących, zagubionych i być mało dostępnym dla żony i dzieci. A sakrament kapłaństwa wołałby go do nieustannego sprawowania sakramentów, wołałby go ku potrzebującym ludziom, wzywałby go do pełnej dyspozycyjności – we dnie i w nocy.
Serca nie da się podzielić. Żona i mąż mają prawo do praktycznego „pierwszeństwa” w przyjaźni, myśleniu i uczuciu, i wtedy to jest ich spotkanie z Bogiem. A w konsekracji to praktyczne pierwszeństwo Boga jest życiowym fundamentem, bez którego nie da się żyć. To On ma pierwszeństwo w naszym sercu, w naszej woli, w naszych uczuciach, myślach. O Niego pragniemy się troszczyć, o Niego i o Jego sprawy zabiegamy.
Św. Paweł w liście do Koryntian mówi dokładnie o tym: „Bracia, chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień. Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie. I doznaje rozterki. Podobnie i kobieta: niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem, i duchem. Ta zaś, która wyszła za mąż, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać mężowi. Mówię to dla waszego pożytku, nie zaś, by zastawiać na was pułapkę; ale po to, byście godnie i z upodobaniem trwali przy Panu” (1 Kor 7, 32-35).
I jeszcze jedna rzecz, która wydaje mi się bardzo ważna. To, że kobiety i mężczyźni mają pragnienie życia małżeńskiego i rodzinnego, jest czymś całkowicie naturalnym. Jako ludzie jesteśmy stworzeni do relacji z Drugim. Ciało nasze też o tym mówi. Powołanie do konsekracji, w formie życia zakonnego lub w innej formie, jest darem nad-naturalnym. Nie NIE-NATURALNYM, nie WBREW NATURZE, tylko darem NAD-NATURALNYM. Dlatego zakonnicy, zakonnice, osoby konsekrowane żyjące w świecie, kapłani, żyjący w celibacie, nie przestają odczuwać w swoim ciele, przynajmniej od czasu do czasu, pewnych napięć, pragnienia bliskości z drugim, pragnień seksualnych, posiadania potomstwa, jednak wzrastając w życiu modlitwy wiedzą, że choć Bóg jest niewidzialny i fizycznie nie da się Go na ziemi „dotknąć”, to jednak jest bardzo realny i można z Nim prawdziwie żyć, coraz bardziej Go doświadczając nawet w swoim ciele. I tak jak małżonkowie mogą czasem doświadczać pociągu nie tylko do siebie wzajemnie, ale także do innych kobiet, mężczyzn ze swojego otoczenia, nad czym powinni panować, tak dla osób konsekrowanych te momenty są wezwaniem do wierności Bogu, przy całej świadomości tego, kim są jako ludzie.
Ludzie wierni – w małżeństwie, w kapłaństwie, w życiu konsekrowanym, którzy głęboko wypełniają to, co do nich w danym stanie życia należy, wzrastają z roku na roku w poczuciu szczęścia, pokoju, sensu i spełnienia, pomimo różnych doświadczeń, nawet trudnych, które ich mogą spotykać.
Dlatego rozeznaj swoje powołanie, bo droga, na którą wkraczasz nie jest czymś obojętnym, drugorzędnym. To nie wszystko jedno, czy będziemy w małżeństwie, czy np. w zakonie, byle byśmy tylko byli przyzwoici i jako tako dobrzy. Te formy życia naprawdę nie są zamienialne. Na obu drogach towarzyszy nam Bóg i Jego miłość, ale prawdą też jest, że Bóg zna najlepszą drogę, którą idąc dojdziemy do pełni zamierzonego dla nas szczęścia. Słuchajmy więc swoich pragnień i pytajmy Boga, czego dla nas pragnie, byśmy umieli rozeznać Jego miłość i Jego wolę.
s. Marzena Władowska CHR
Zapraszamy na REKOLEKCJE ROZEZNANIOWE, 11-15 lipca.
Dodaj komentarz