Nasza Matka mnie poprosiła, bym napisała parę słów o pielgrzymce, jaką odbyłam, więc to czynię.
W tym roku obchodzę wraz z przyjaciółką 50. urodziny. Zrodził się więc wspólnie pomysł na pielgrzymkę dziękczynną do Santiago z tej okazji. Bez wątpienia w rozeznaniu pomogły również dodatkowe okoliczności – zgoda na wyjazd w naszych „rodzinach”, możliwość wzięcia urlopu w tym czasie, wielkie promocje na bilety do Porto i względne zdrowie. Wiadomo, że luty to w Portugalii i Hiszpanii miesiąc zimowy, a więc deszczowy. Modliłyśmy się jednak do Ojca Niebieskiego, żeby dał nam na ten czas dobrą pogodę. Odpowiedź Ojca była nadobfita. Przez dziesięć dni nie padało, temperatury dochodziły do 25, a w Santiago nawet do 28 stopni w słońcu. Spotkani pod drodze miejscowi ludzie mówili, że taka pogoda jest tu w lutym nienormalna, że przez miesiąc padał deszcz, a teraz świeci takie słońce.
Pielgrzymkę rozpoczęłyśmy od przelotu z Krakowa do Porto, w którym zatrzymałyśmy się, żeby go zwiedzić.
Pełno w nim charakterystycznych azulejos. Oryginalne portugalskie płytki występują najczęściej w intensywnych odcieniach błękitu i czystej bieli. Przebywając w Portugalii, nie da się ich nie zauważyć. Kafelki ozdabiają nie tylko przestrzenie użytkowe. Przede wszystkim jest to oryginalna mozaikowa ozdoba wielu elewacji. Można je podziwiać niemal na każdym i w każdym budynku starej części Porto, na kościołach i domach. To jest piękne i takie inne.
Zobaczyłyśmy Most Ludwika I., który jest jednym z symboli miasta. W momencie ukończenia był najdłuższym tego typu mostem na świecie;

Plac i nadbrzeże Ribeira;
Dworzec Sao Bento – historia tej stacji kolejowej rozpoczęła się w 1887 roku. Na lokalizację dworca wybrano tereny klasztoru Mosteiro de São Bento de Avé-Maria pochodzącego z XVI wieku, który przez kolejne wieki był niszczony i w końcu XIX wieku popadł w całkowitą ruinę. Wnętrze stacji São Bento zdobi ponad 20 000 płytek azulejos;
Byłyśmy też na Wieży Kleryków, która wznosi się na tyłach Kościoła Kleryków (Igreja dos Clérigos) i jest jedną z najbardziej charakterystycznych budowli całego Porto. Historia wieży związana jest z Irmandade dos Clérigos – bractwem, które powstało z połączenia trzech organizacji charytatywnych utworzonych w XVII wieku. Wieża ma 6 pięter, a na jej szczyt prowadzi 240 schodów. Z góry można podziwiać piękne widoki na całe miasto;
A to kościół św. Franciszka, do środka jednak nie weszłyśmy, poniewaz trzeba było kupić drogie bilety.
No i, oczywiście, Katedra, przy której znajduje się Pałac Arcybiskupi. Historia Katedry sięga początków XII wieku, kiedy to ówczesny biskup Porto – Hugon – miał zlecić budowę w mieście pierwszej katedry romańskiej. Wnętrze do dziś zachowało swój romański wygląd, a uzupełniają go dodane w kolejnych wiekach różne elementy architektoniczne i zdobnicze.
Wielkim przeżyciem był dla nas również spacer i modlitwa nad Oceanem Atlantyckim.
Z Porto udałyśmy się do Fatimy (autobusem za promocyjne 4 Euro :-)), żeby się pokłonić Matce Bożej i powierzyć Jej nasze sprawy. Tu było zaskakująco zimno.
Fatima to miejsce szczególne. Bazylika pw. Trójcy Przenajświętszej jest jednak architektonicznie dość osobliwa. Przypomina bardziej wielką salę kongresową, niż kościół. Mieści 9 000 osób. Trójca, której bazylika jest dedykowana, w wystroju jest domyślna, a szkoda (bo objawienia związane z tym miejscem odnoszą się również do Trójcy). Na ścianie głównej za ołtarzem widnieje mozaika Marko I. Rupnika. Modliłyśmy się więc tu również za niego i za sprawę z nim związaną. Cała mozaika utrzymana jest w kolorystyce żółto-złotej, więc z perspektywy jest niewyraźna. Dla osób ze słabszym wzrokiem postaci mogą być w ogóle nierozpoznawalne. Po prawej stronie – Chrystus z apostołami, po lewej Matka Boża z dziećmi z Fatimy i ludem. W środku Baranek. Ponieważ jednak w zamierzeniu kościól ten miał być dziełem międzynarodowym, projekt wykonał grecki architekt Alexandros Tombazis, drzwi główne z brązu Pedro Calapez z Portugalii, dolne panele ze szkła – Kerry Joe Kelly z Kanady, rzeźby na portyku wejściowym – Maria Loizidou z Cypru, krucyfiks, przesłaniający centralnego Baranka z mozaiki Rupnika – Catherine Green z Irlandii, figurę Matki Bożej Fatimskiej – Benedetto Pietrogrande z Włoch, a tylną ścianę kościoła – Marko Ivan Rupnik ze Słowenii. Z jednej strony ciekawe jest to, że to dzieło wspólne, z drugiej strony widoczna jest jego niespójność, każdy element jest inny.
Pobyt w Fatimie rozpoczęłyśmy od udziału we Mszy świętej w Bazylice Trójcy.
Potem udałyśmy się na dłuższą modlitwę do Kaplicy Objawień przed właściwą Figurą Matki Bożej Fatimskiej. Wyeksponowane były w Kaplicy Objawień również wizerunki Franciszka i Hiacynty, ze względu na trwającą nowennę. Warto przypomnieć, że 13 maja 2017 roku, w setną rocznicę objawień fatimskich, papież Franciszek podczas uroczystej mszy świętej na placu przy sanktuarium w Fatimie dokonał ich kanonizacji. Stali się pierwszymi i najmłodszymi kanonizowanymi, niebędącymi męczennikami. W Fatimie nie tylko Matka Boża, ale także oni gromadzą dziś licznych wiernych. Samo miejsce, w którym znajduje się figura Matki Bożej Fatimskiej, jest skromne. Znajduje się niejako „na dworze” we wspomnianej Kaplicy Objawień. Historia kapliczki, znajdującej się w niej, jest przejmująca. W miejscu, w którym stoi, miało miejsce pięć spośród sześciu objawień Maryi. Kapliczkę wzniesiono w 1919 roku. 13 października 1921 roku odprawiono w niej pierwszą mszę. Ale już 6 marca 1922 roku kaplica została wysadzona w powietrze przez tych, którzy podejrzewali, że Kościół inscenizuje tu cuda. 13 grudnia 1922 roku rozpoczęto więc odbudowę kaplicy, zaś równo rok później ponownie ją otwarto. Kaplica zachowała się z niewielkimi zmianami do dziś. Na zewnątrz kaplicy znajduje się ołtarz i ambona, a przed kaplicą stoi znana nam figura Matki Bożej Fatimskiej, postawiona w miejscu, w którym rósł kiedyś niewielki dąb, będący miejscem objawienia się Matki Bożej 13 maja 1917 roku (na marginesie można dodać, że dąb padł ofiarą kolekcjonerów pamiątek). Sam posąg Matki Bożej Fatimskiej wyrzeźbił w 1920 roku Jose Ferreira Thedim ściśle według wskazań Łucji dos Santos. Modlitwa w tym miejscu zgromadziła różnorodną grupę ludzi, modlących się długo, w ciszy. Emanował wielki pokój.
Obok Kaplicy Objawień znajduje się jeszcze bazylika Matki Bożej Różańcowej, wybudowana w stylu neobarokowym. Kościół został zbudowany w miejscu, gdzie 13 maja 1917 roku troje pastuszków zobaczyło błyskawicę, która ich przestraszyła. Gdy zebrali stado owiec i wracali do domu, ukazała im się Matka Boska.
Po nawiedzeniu tych miejsc udałyśmy się pieszo w kierunku Drogi Krzyżowej. Rozpoczyna się ona jakieś 35-40 min. drogi od Bazylik. Umiejscowiona jest w gaju oliwnym, a jej kaplice zostały ufundowane jako wotum wdzięczności przez Węgrów (stąd nazywana jest „węgierską”), którym w 1956 r. udało się uciec przed reżimem komunistycznym do Stanów Zjednoczonych. Przeszłyśmy modlitewnie drogę krzyżową w intencji wszystkich naszych bliskich, nam powierzonych i tych, którzy prosili nas o modlitwę.
Następnie udałyśmy się do domu Franciszka i Hiacynty. Miałyśmy tam okazję spotkać się i porozmawiać przez chwilę z córką rodzonego brata Franciszka i Hiacynty. Franciszek i Hiacynta urodzili się jako najmłodsze dzieci Manuela i Olimpii Marto, dziadków naszej rozmówczyni. Rodzeństwo było analfabetami. Wraz z kuzynką, Łucją, pomagali oni w gospodarstwie rodzinnym, pasąc owce. Franciszka opisywano jako osobę spokojną i małomówną, głęboko wierzącą i zaangażowaną w praktyki religijne, szczególnie związane z kultem maryjnym. Lubił modlić się w samotności, jak twierdził – dla wynagrodzenia Jezusowi grzechów świata. Hiacynta była jego młodszą siostrą. Doświadczenia mistyczne wpłynęły na jej charakter. Zwiększyło się jej zaangażowanie religijnie, podejmowała również praktyki pokutne i ascetyczne w intencji nawrócenia grzeszników, realizując zalecenia, jakie wizjonerzy mieli otrzymać podczas objawień. W objawieniach prywatnych Maryja przykazała im, by zachęcali innych do odmawiania różańca jako zadośćuczynienie za grzechy i w intencji nawrócenia grzeszników, co z wytrwałością realizowali. Wkrótce po objawieniach oboje ciężko zachorowali i zmarli. Przyczyną śmierci była rozprzestrzeniająca się wówczas grypa hiszpańska. U Franciszka wywiązało się też zapalenie płuc. Zmarł w rodzinnym domu 4 kwietnia 1919 roku w wieku niespełna 11 lat. U Hiacynty rozwinęło się z kolei zapalenie opłucnej. Przeszła operację, podczas której usunięto jej dwa żebra. Ze względu na stan jej serca nie mogła być w pełni znieczulona, zastosowano więc znieczulenie miejscowe. W pełni świadoma ofiarowała swoje cierpienie za nawrócenie grzeszników. Zmarła 20 lutego 1920 roku w szpitalu w Lizbonie w wieku 10 lat. Rodzeństwo zostało pochowane w bazylice Matki Bożej Różańcowej w Fatimie. W 2006 roku obok doczesnych szczątków dzieci spoczęło też ciało trzeciej wizjonerki, karmelitanki bosej, ich kuzynki – Łucji dos Santos. Modliłyśmy się przy grobie Franciszka i Hiacynty w bazylice Matki Bożej Różańcowej.
Wizyta w domu pastuszków była przejmująca. Kamienne domy (rodzina, nie mieszcząc się, zamieszkiwała dwa domy – po jednej i drugiej stronie ulicy). Nie zrobiono w nich jakiegoś nowoczesnego muzeum. Stoją stare łóżka i szafy, można poczuć klimat prostoty i biedy, a równocześnie wiary, jaką wynieśli z domu. Krewna Franciszka i Hiacynty pokazała nam oryginalny krzyż z ich domu.
Po nawiedzeniu tego miejsca, wróciłyśmy na modlitwę do kaplicy adoracji, znajdującej się w Bazylice Przenajświętszej Trójcy i zamówiłyśmy Msze za naszych drogich bliskich.
Potem autobusem wróciłyśmy do Porto.
Ponieważ zadecydowałyśmy wspólnie, że naszą pielgrzymkę rozpoczniemy od Fatimy, pieszą drogę do Santiago musiałyśmy – ze względu na ograniczenie czasowe – skrócić. Z Porto udałyśmy się więc autobusem do Vigo (już w Hiszpanii, przy granicy z Portugalią), skąd wyruszyłyśmy pieszo do Santiago de Compostela. W sumie pokonałyśmy ok. 150 km. Trasa prowadziła przez Vigo, Redondelę, Pontevedrę, Caldas de Rei, Padron do Santiago, uwzględniając po drodze przystanki na modlitwę, odpoczynek, spotkania i rozmowy z ludźmi i poszerzone zwiedzanie okolic. Nie spieszyłyśmy się. Jeśli chodzi o noclegi – był to mix albergues, tanich hosteli lub pokoi dla pielgrzymów, ponieważ duża część albergues w czasie zimowym była zamknięta. W drodze spotkałyśmy w sumie… 15 pielgrzymów (3 osoby z Polski – był to ojciec z synem spod Warszawy oraz młody mężczyzna, który był już w drodze od 35 dni, idąc szlakiem z Lourdes do Fatimy przez Santiago, następnie małżeństwo Niemców w średnim wieku, czwórkę młodych ludzi – parę z Niemiec, dziewczynę z Kalifornii i z Nowej Zelandii, dwóch Litwinów – młodego mężczyznę z Wilna i sportowca w wieku dojrzałym, który powiedział, że jesteśmy „strong women”, oraz na ostatnim etapie, mijając się kilkakrotnie, czwórkę mieszaną podróżników w kolorycie europejsko-azjatyckim). Drogę więc przeżywałyśmy zasadniczo we dwójkę i w samotności. Wydawało się nam, że będzie dla nas bardziej uciążliwa. Pod względem trudności terenowych porównałabym ją do mieszanki ścieżek w Lasku Wolskim ze szlakami w niższych partiach Tatr, ale z obciążeniem w postaci plecaka. Bywały też jednak uciążliwe wspinaczki miejskie. Te 20-30 km dziennie było do spokojnego zniesienia, bez załamań i kryzysów, z naturalnym bólem stóp pod koniec dnia. W skórę dała nam bardziej zmienność temperatur – rano i wieczorem zimno (od 5-7 stopni), w dzień – 20-25-28, więc trzeba się było ubierać na cebulkę i rozbierać, przebierać, a potem znów ubierać, i tak w kółko.
Po dotarciu na miejsce spoczynku zobaczyłam i wreszczie zrozumiałam, że domy w Portugalii i Hiszpanii zasadniczo nie mają systemów grzewczych. Czasem są grzejniki, ale na wieczór są wyłączane, dlatego jest tu zimno, bywa, że bardzo zimno. I dlatego też pranie suszy się na zewnątrz. Te śmieszące nas widoki bielizny na sznurkach przy domach, oknach, dyndające na centralnych ulicach starych miast itd. własnie stąd się biorą – w domu ich nie wysuszysz.
Kolejnym zaskoczeniem było dla mnie to, że młodzi pielgrzymi, przechodząc przez kolejne miejsca, w ogóle się przy nich nie zatrzymywali. Wielu przeżywa drogę do Santiago właśnie i przede wszystkim jako drogę, na której mogą doświadczyć zmęczenia swojego ciała, zmagania z nim i ze sobą, i dojść do celu. Ten psycho-fizyczny wymiar kontaktu ze sobą i swoim ciałem ma też, na podstawowym poziomie, coś z ukrytego, duchowego przeżycia. Starsi pielgrzymi wędrowali z większym rozmysłem, zatrzymując się w poszczególnych miejscach, doczytując o nich, wchodząc do kościołów, jeśli nie na modlitwę, to po to, by je po prostu obejrzeć. Szli szybko, ale nie biegli.
Ponieważ moja przyjaciółka, Magda, mówi po hiszpańsku, mogłyśmy swobodnie rozmawiać z miejscowymi ludźmi, co było piękne. Modliłyśmy się też wspólnie. Z poranną Mszą bywał kłopot, bo zasadniczo Msze w Hiszpanii odprawiane są późnym wieczorem (o 19.30 w zimie, w lecie o 20.00/20.30), co było dla nas utrudnieniem. Kiedy się jednak dało, rano byłyśmy na Mszy, potem, albo przedtem była modlitwa brewiarzowa i śniadanie, no i w drogę (trzeba jednak pamiętać, że poranek w Hiszpanii to jeszcze ciemności i puste ulice). A w drodze różaniec, koronka, brewiarz, cisza, rozmowy, posiłki i spotkania.
A teraz przedstawię kolejne etapy naszej Pielgrzymki –
Zaczęłyśmy w Vigo, które jest prawie 300-tysięcznym miastem w hiszpańskim regionie Galicia, znajdującym się na nad zatoką, należącą do Atlantyku (przybyłyśmy więc z Galicji do Galicji :-)). Vigo nie obfituje w wiele zabytków, ale jednak można tu znaleźć kilka ciekawych obiektów. Punktem centralnym była dla nas, oczywiście, katedra. Ciekawa jest również miejscowa Starówka ze swoimi urokliwymi uliczkami. Nad miastem góruje zaś twierdza Castro, zbudowana w XVII w. – pozostały po niej ruiny, otoczona jest parkiem. Dziś to głównie miejsce spacerów, na który właśnie udałyśmy się wieczorem. No i przejmujący jest port w Vigo z pomnikiem upamiętniającym rzesze emigrantów zarobkowych, którzy statkami wypływali stąd za chlebem do Stanów, zostawiając na brzegu swoich bliskich. Przenocowałyśmy w Vigo. Rano udałyśmy się na Mszę świętą, a potem ruszyły w drogę. Wstąpiłyśmy jeszcze do kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i pomodliły się tam przy figurze Matki Bożej z Coromoto (ufundowała ją grupa Wenezuelczyków, zamieszkujących tę parafię). Ponieważ nie znałyśmy tej Matki Boskiej :-), starsza kobieta, modląca się w kościele, opowiedziała nam jej historię.
Według legendy w roku 1651 lub 1652 Maryja pojawiła się w okolicy Guanare przed wodzem plemienia Coromoto i jego żoną. Matka Boska zwróciła się do nich, zachęcając całe plemię do przyjęcia wiary katolickiej z rąk misjonarzy przybyłych z Hiszpanii. Maryja mówiła w ich ojczystym języku (w języku plemienia Coromoto). Wielu członków szczepu przyjęło chrzest. Sam wódz, chcąc zachować dawną władzę, zaczął żałować tego, że opowiedział swoim współplemieńcom o rozmowie z Maryją, i w końcu, nie chcąc się ochrzcić, uciekł do dżungli. Wówczas ponownie objawiła mu się Maryja. Indianin próbował strzelać do Niej z łuku, broń jednak wypadła mu z rąk, zaś Maryja zniknęła. Mężczyzna zauważył jednak, że w jego dłoni znajduje się wizerunek Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus o wymiarach 2,5 na 2 cm. Po tym spotkaniu Indianin przyjął chrzest i sam zaczął szerzyć chrześcijaństwo. Jako datę drugiego objawienia, którego świadkami byli również członkowie rodziny wodza, podaje się 8 września 1652. Pomodliłyśmy się więc do Niej (szczególnie za naszych katechumenów) i ruszyłyśmy w dalszą drogę.
Szlak prowadził tędy: Vigo – Teis – Redondela
Najpierw trzeba się było mocno wspiąć, ale potem szlak już prowadził górą.
Zmówiłyśmy brewiarz przy kościele św. Andrzeja (kościół był zamknięty), a następnie po paru kilometrach dotarłyśmy do Redondeli.
Redondela to miasteczko leżące na południowym brzegu ujścia rzeki Vigo. Przepływa przez nią również rzeka Alvedosa. Najciekawszymi zabytkami architektury Redondeli są dwa wiadukty kolejowe zbudowane w XIX wieku: wiadukt z Madrytu i wiadukt Pontevedra. Można tu też było podziwiać kościoły i kwitnące na potęgę magnolie.
Dalsza trasa: Redondela – Arcade – Ponte Medieval de Montesampaio – Capela de Santa Marta – Pontevedra
Wreszcie dotarłyśmy do Pontevedry.
Pontevedra to założone przez Rzymian miasto w regionie Galicji. Kluczowym punktem w rozwoju miasta stała się budowa mostu na rzece Lérez (Ponte do Burgo), wokół którego zaczęły powstawać pierwsze miejskie zabudowania. Najpierw zwiedziłyśmy więc Starówkę. To jedno z największych i najlepiej zachowanych centrów historycznych Galicji. Można tu zobaczyć budynki średniowieczne. Do najciekawszych zabytków należą jednak: kościół Matki Bożej Pielgrzymnej, La Peregrina. Maryjne wezwanie tego kościoła oraz jego ciekawa konstrukcja w kształcie muszli wskazują na to, że jest to świątynia związana z pielgrzymami do Santiago. Króluje w nim Maryja w postaci młodej kobiety w stroju pielgrzyma, w kapeluszu; dalej – kościół św. Franciszka z Asyżu z XIII w. i kościół Iglesia de Santa María la Mayor. Byłyśmy i modliłyśmy się tam.
Bazylika Santa María la Mayor jest jednym z klejnotów galicyjskiej architektury gotyckiej. Jest to przykład budowli w stylu elżbietańskiego gotyku. Została zbudowana w XVI wieku na zlecenie Cechu Rybackiego Mareantes. Na lewo od południowych drzwi znajduje się rzeźba Chrystusa Dobrej Podróży, którego znak przywiozłyśmy ze sobą.
Przed wyjściem z Pontevedry podeszłyśmy jeszcze pod budynek byłego klasztoru sióstr św. Doroty, w którym żyła Łucja de Santos, zanim wstąpiła do karmelitanek, i gdzie zrodziło się Nabożeństwo pierwszych pięciu sobót miesiąca. Historia tego nabożeństwa i jego przesłanie są przejmujące. – Przed Łucją stanęło tu dziecko. Nie znała go. Porozmawiała z nim, nauczyła je modlitwy do Matki Bożej i powiedziała, żeby poszło do kościoła i tam się tą modlitwą pomodliło. Po jakimś czasie znów pojawił się ten chłopczyk. Zapytała go, czy był w kościele i czy, tak jak mu mówiła, pomodlił się tam do Maryi. W odpowiedzi chłopiec zadał jej pytanie, czy zrealizowała już to, o co prosiła ją Matka Boża w Fatimie, to znaczy, czy szerzy ona nabożeństwo Pierwszych pięciu sobót miesiąca. Zrozumiała, że tym dzieckiem był Jezus.
Nabożeństwo pierwszych sobót to wynagrodzenie składane Niepokalanemu Sercu Maryi. Zostało podyktowane przez Matkę Bożą podczas objawień fatimskich. „Przybędę, by prosić o poświęcenie Rosji memu Niepokalanemu Sercu i o Komunię św. wynagradzającą w pierwsze soboty. Jeżeli moje życzenia zostaną spełnione, Rosja nawróci się i zapanuje pokój. Jeśli nie, bezbożna propaganda rozszerzy swe błędne nauki po świecie, wywołując wojny i prześladowanie Kościoła. Dobrzy będą męczeni, Ojciec Święty będzie wiele cierpiał. Różne narody zginą, na koniec moje Niepokalane Serce zatriumfuje” – przekazała Matka Boża w Fatimie.
Mogłyśmy jednak tego miejsca dotknąć tylko z zewnątrz, ponieważ było zamknięte o tej porze – jest dziś w złym stanie, trwają usilne starania o jego renowację. Zbierane są fundusze na ten cel. O nabożeństwie zaś Pierwszych pięciu sobót miesiąca można przeczytać tutaj: https://stacja7.pl/wiara/nabozenstwo-pierwszych-sobot-jak-je-odprawiac/?gclid=Cj0KCQiAgOefBhDgARIsAMhqXA68bCO1BgQ3z_LGrG8QONijdNCH5HjdLO1sP1pKTebbNnODOnc_GzkaAvcKEALw_wcB.
Dalsza trasa prowadziła tędy: Pontevedra – Burgo – Santa Maria de Alba – Miliario Magno Magnencio – Ponte de Petras – Cruceiro de Valbon – Caldas de Reyes
Po drodze odwiedziłyśmy kościół Santa Maria de Alba. Zauważyłyśmy jednak, że obok niego znajduje się budynek parafialny. Wchodzimy do środka, a tam… eremita. Okazuje się, że ksiądz diecezjalny, Carlos, zdecydował się za zgodą swojego biskupa na opiekę nad tym miejscem. Mieszka tu, odprawia msze w tutejszym kościele i w Pontevedrze, pracuje w ogrodzie i służy pielgrzymom rozmowami duchowymi, spowiedzią. Jakie było zdziwienie i jaka radość, kiedy spotkało się dwoje w białych habitach.
Kilka kilometrów dalej stanęłyśmy przy słupie-filarze cesarza, Wielkiego Magnencjusza, który zlecił budowę drogi rzymskiej. Szłyśmy nią dzielnie, uznając jej wielowiekową jakość.
Przy Ponte de Petras miałyśmy posiłek leśny.
I wreszcie doszłyśmy do Caldas de Reyes. Tam było zwiedzanie kościołów i miasta, nawiedzenie „królewskich gorących źródeł” (tzn. kraników 🙂 z gorącą wodą na ulicy), nocleg i Msza poranna w Domu Starców prowadzonym przez leciwe siostry zakonne.
Dalsza trasa to: Caldas de Reyes – Lavendeira – Santa Marrina de Carracedo – San Miguel de Valga – Padron – A Escravitude (ze względu na ostatni trudny, dłuższy etap do Santiago zdecydowałyśmy się iść na nocleg za Padron, do A Escravitude, by skrócić sobie ostatni etap wędrówki. Po drodze jednak zatrzymałyśmy się na dłużej w Padron, by zwiedziedzić miasto, a przede wszystkim by nawiedzić kościół św. Jakuba.
Wreszcie weszłyśmy do miasta. Po drodze kolejne albergue było zamknięte.
Padron to rzymskie miasto, do którego przybyły szczątki Apostoła Jakuba z Jerozolimy. Nazwa miasta pochodzi od hiszpańskiego słowa padrón – głaz, kamień, do którego miał przycumować statek wiozący ciało św. Jakuba. Miejscowy kościół św. Jakuba ma długą historię: pierwszy wzniesiono tu w 1133 r., obecny – neoklasycystyczny – pochodzi z XVIII w. Jednak najcenniejszy skarb tego kościoła to fragment kamiennego słupa, do której przybiła łódź z ciałem Apostoła. Ten kamień znajduje się w samym prezbiterium, za ołtarzem. W kościele są też 3 różne formy prezentacji św. Jakuba: w ołtarzu głównym – rzeźba św. Jakuba Apostoła; po lewej stronie nawy głównej: św. Jakub – Pielgrzym (znaki rozpoznawcze: kij, płaszcz i tykwa z wodą), a po prawej stronie nawy: św. Jakub jako rycerz na koniu (walczący z Maurami). Na murze kościoła wisi bilbord – „Tu wszystko się zaczeło”.
W mieście na uwagę zasługuje także były kościół i klasztor karmelitów, obecnie obsługiwany przez dominikanów. Mogłyśmy go wraz ze skautami podziwiać tylko z zewnątrz, ponieważ miał być otwarty dopiero wieczorem, przed Mszą, a przed nami było jeszcze 8 km marszu, więc musiałyśmy przed zmrokiem wyruszyć w drogę do A Escravitude.
Dalsza trasa: A Escravitude – Cruces – Santiago de Compostela
Rano hiszpańskie śniadanie, czyli – w odbiorze Polaków – „mało co”, a potem w drogę.
Pierwszy widok i wejście do Santiago de Compostela nas zaskoczyły, bo to widok na nowoczesną, przemysłową część miasta, w której niemal gubi się katedra. Potem pozostaje jeszcze żmudna droga przez miasto, w naszym przypadku w 28-stopniowym skwarze.
I wreszczie wyłoniła się przed nami katedra. Cudo, cudeńko.
Znajduje się na Plaza del Obradoiro, obok Pałacu Raxoi i Hostalu de los Reyes Católicos, o którym mówi się, że jest to najstarszy hotel na świecie. Bez obaw, nie mieszkałyśmy tutaj :-).
Na placu można zobaczyć siedzących pielgrzymów w towarzystwie ich nieodłącznych lasek i muszli.
Sama Katedra św. Jakuba to punkt kulminacyjny każdej, mniej lub bardziej duchowej pielgrzymki do Santiago. Chrześcijańska legenda mówi, że na terenach hiszpańskiej Galicji Św. Jakub Starszy, Apostoł, nawracał na chrześcijaństwo Celtów, zamieszkujących wówczas te rejony. Jego misja zakończyła się wtedy, jak sądził, niepowodzeniem. Miał więc wrócić do Jerozolimy i zginąć tam śmiercią męczeńską, ścięty mieczem z polecenia Heroda Agryppy. Jego ciało zostało złożone w łodzi i dopłynęło wraz z dwoma uczniami z powrotem na wybrzeże Galicji, jak głosi legengda – prowadzone przez zastępy aniołów. Szczątki świętego pogrzebano, jednak z upływem czasu zapomniano o miejscu pochówku Apostoła. Odnaleziono je dopiero w 813 roku na skutek cudownego zjawiska. Na niebie miała pojawić się wielka światłość oraz deszcz gwiazd, które wskazały grobowiec świętego oraz jego dwóch uczniów: Atanazjusza i Theodomira. Miejsce to nazwano „Campus Stellae” (hiszp. „pole gwiazd”), od którego nazwę wzięło miasto Santiago (Sant-Yago, hiszp. „Św. Jakub”) de Compostela. Wkrótce zbudowano tam pierwszy kościół pod jego wezwaniem, do którego zaczęli przybywać pielgrzymi z coraz to bardziej odległych zakątków Europy (pierwszym, którego wizyta została udokumentowana, był w 850 roku pewien francuski biskup). Powołano też zakon rycerski i rozpoczął się etap rozbudowy świątyni.
Katedra w Santiago de Compostela jest jednym z największych zabytków architektury romańskiej w Hiszpanii. Została wpisana w 1985 roku na listę UNESCO. Wznoszenie jej rozpoczęto w 1075 roku. Rozbudowa i upiększanie świątyni trwało przez kilka kolejnych wieków wraz ze wzrostem znaczenia miasta jako miejsca peregrynacji. Kulminacją architektonicznej ewolucji katedry jest jej główna, późnobarokowa fasada, wychodząca na plac Obradoiro. Charakteryzuje ją dekoracyjne i ikonograficzne bogactwo – rzeźby przedstawiające postaci Św. Jakuba, jego dwóch uczniów oraz scenę związaną z cudownym odkryciem ich grobów; wielkie przeszklone okna; dwie 76-metrowe wieże oraz dwa rzędy renesansowych schodów, prowadzących do głównego wejścia. Po obydwu bokach znajdują się pałac biskupi oraz kapitularz. Pozostałe fasady katedry to m. in. południowa Fachada de las Platerías (wyróżnia ją zachowujący romańską architekturę tzw. Portal Złotników, posiadający dwa tympanony przedstawiające sceny kuszenia Chrystusa na pustyni oraz Jawnogrzesznicę) oraz wschodnia Fachada de la Quintana (barokowe portale – Wrota Królewskie oraz Święte Wrota, zgodnie z tradycją otwierane od XII wieku tylko 31 grudnia przed jubileuszowym rokiem, kiedy dzień patrona przypada w niedzielę).
Za wrotami głównej fasady, wewnątrz murów świątyni w jej obecnym kształcie, znajduje się narteks (tzn. kryty przedsionek), stanowiący część wcześniejszej, romańskiej fasady. Wyróżnia go jeden z najwspanialszych XII-wiecznych portali, Pórtico de la Gloria (Portal Chwały). Został on wykonany w latach 1168-1188 przez Mistrza Mateo. W jego architekturze można zaobserwować transformację sztuki romańskiej w gotycką. Portal składa się z trzech łuków. Najokazalszy z nich zwieńczony jest tympanonem przedstawiającym Chrystusa Odkupiciela w otoczeniu czterech Ewangelistów, natomiast jego archiwolty przedstawiają wizerunki 24 Starców Apokalipsy, trzymających instrumenty muzyczne (całość ikonografii portalu nawiązuje głównie do scen z Apokalipsy Św. Jana). Trzynawowe wnętrze katedry na planie krzyża łacińskiego zwieńczone jest sklepieniem kolebkowym.
Nie dane nam było jednak fizycznie zobaczyć romańskiego Portyku Chwały, ponieważ na czas renowacji został wydzielony od reszty katedry, a teraz utworzono tam część muzealną, do której wchodzi się z dodatkowymi biletami, których ilość jest ograniczona. Skrócono więc część nawy głównej tak, że katedra sprawia teraz wrażenie, jakby była zbudowana na planie nie łacińskiego, ale równoramiennego krzyża, i Portyku po prostu, będąc w środku katedry, nie można zobaczyć.
W miejscu pierwotnej, romańskiej kaplicy w nawie głównej znajduje się obecnie kaplica barokowa. Przykryta baldachimem, podtrzymywanym przez anioły, umiejscowiona jest bezpośrednio nad kryptą z grobowcem Apostoła. W centrum kaplicy znajduje się wielka, polichromowana figura, przedstawiająca Św. Jakuba. W związku z burzliwą historią Hiszpanii w drugim tysiącleciu naszej ery (szczególnie w XVI wieku, kiedy to na ląd wyszli piraci) relikwie św. Jakuba kilkakrotnie zmieniały miejsce przechowywania na terenie świątyni. Obecnie złożone są w krypcie z alabastrowym grobowcem, w posrebrzanej urnie, zawierającej szczątki apostoła Jakuba Starszego i jego dwóch uczniów.
Na skrzyżowaniu naw znajduje się też słynna, olbrzymia kadzielnica, nazywana po galicyjsku „Botafumeiro”. Do jej rozkołysania wciąż służy mechanizm pochodzący z 1604 roku. Wykonana z mosiądzu i z brązu, posrebrzana kadzielnica ma 1,60 m wysokości. Pełna waży 80 kg. Ważąca 90 kg lina, na której jest podwieszona, ma długość 60 m i grubość 5 cm. W trakcie nabożeństw, w których używa się botafumeiro, kadzielnica jest wprawiana w ruch przez ośmiu mężczyzn, zwanych „tiraboleiros”. Szybuje wówczas z jednego boku katedry na drugi z prędkością do 68 km/h. Ciekawostką jest to, że intensywny zapach kadzidła uwalnianego z botafumeiro według tradycji już w XI wieku miał na celu – obok znaczenia duchowego – wyeliminowanie nieprzyjemnego zapachu uwalnianego przez ówczesnych pielgrzymów – brudnych, przepoconych, cierpiących na różne zakaźne choroby.
Cudowne są także boczne kaplice. W tym romańska kaplica chrzcielna.
Katedra św. Jakuba jest wspaniała. Byłyśmy tam na Mszy świętej dla pielgrzymów. Spotkałyśmy na niej również pielgrzymów, z którymi spotykałyśmy się na szlaku. Przede wszystkim jednak zeszłyśmy do grobu św. Jakuba, by się tam pomodlić.
A potem wyszłyśmy… na dach i wieżę katedry. To był dla mnie prawdziwy szok, że można chodzić po pokryciu dachowym katedry, i że nie jest to wymysł XXI wieku, ale pomysł średniowieczny. Możesz więc chodzić blisko wież, oglądać wszystkie zdobienia z bliska i oglądać panoramę miasta. Ileż dbałości mieli ówcześni rzemieślnicy. Przecież większość tych zdobień i ornamentów jest niewidoczna z dołu. Można je dostrzec tylko z bliska, a jednak widoczna tu jest mistrzowska troska o każdy szczegół domu Pana.
W okolicy katedry każdy krok też jest odkryciem. Są place pełne uroku, takie jak choćby Praterias, jest Uniwersytet oraz inne zabytki, m. in. imponujący Klasztor San Martiño Pinario, i in.
Udałyśmy się też, oczywiście, do Biura Pielgrzyma, gdzie sprawdzono nasze paszporty, przebytą trasę i pieczątki, no i wystawiono nam Dyplomy Pielgrzyma. Mają oni też w tym biurze słowniczek imion, gdzie imię „Marzena” występuje w tłumaczeniu jako „Maria Margarita”, co jest prawdą, bo imię to pochodzi właśnie od tamtych dwóch. Dyplom otrzymałam więc wystawiony dla Doni Marii Margarity Władowskiej :-).
I na tym nasza pielgrzymka się prawie zakończyła. Z Santiago udałyśmy się autobusem znów do Porto, spotkałyśmy się tam na serdeczną chwilę z mieszkającymi w Porto rodzicami Pedra, który przygotowywał się w naszym Ośrodku Katechumenalnym, i stamtąd samolotem nad zaśnieżonymi Alpami wróciłyśmy do Krakowa. W Porto było 19 stopni, w Krakowie 5, więc i tak różnica była mniejsza, bo kiedy wyruszałyśmy w drogę, w Krakowie było -11 stopni, a w Porto 17. A teraz jesteśmy już z powrotem w Krakowie.
W katedrze w Santiago Mszę w drugim dniu naszego tam pobytu odprawiał Arcybiskup miejsca. Powiedział, że w górach się dobrze oddycha, ale trzeba zejść na dół (Ewangelia była o Przemienieniu – dla tego miejsca i dla nas było to szczególnie symboliczne). Rzeczywiście, miałyśmy takie doświadczenie – duchowe, i fizyczne. Czyste powietrze, krystalicznie czysta woda w strumykach i rzekach. I wzmożnona atmosfera religijna. Można więc było pod każdym względem intensywniej oddychać. Ale trzeba wrócić do rzeczywistości (zaraz po powrocie można było odczuć krakowski smog) i do życia, będąc umocnionymi łaską Boga. Bogu niech będą dzięki za te okrągłe lata życia, za dar przyjaźni, za wiarę i za tę drogę dziękczynienia, która zbliżyła nas do Pana.
s. Marzena Władowska CHR
Dodaj komentarz