Nasza siostra Joanna była wraz z grupą młodych ludzi na ŚDM w Lizbonie. Poprosiłyśmy ją o podzielenie się z nami swoimi refleksjami.
Nasz ŚDM
Na samym początku chcę zaznaczyć, że to były Dni Młodych, więc ja będę pisać z perspektywy kogoś, kto młodym towarzyszył. I ta moja perspektywa obejmuje równoczesne piękno całej naszej wyprawy, jak i ogromny jej trud. To trzy tygodnie regularnego rollercoaster’a od zachwytu do prawie rozpaczy, od załamania do zauroczenia. Po chrześcijańsku! – nic nowego :). Czy było to wydarzenie duchowe? Oceniam je jako bezsprzecznie duchowo cielesne. A w całości jako przestrzeń obecności Pana Jezusa, który zaprasza do chodzenia po wodzie. Na szczęście Go widziałam, bo nie ukrywam, że dla mnie to pielgrzymowanie było osiąganiem i poszerzaniem moich granic.
Nasza grupa liczyła 55 osób, głównie z Krakowa, ale były też osoby z Warszawy, ja z Łodzi i mieliśmy też Vanessę z Niemiec. Przejechaliśmy przez Francję (Paryż, Lourdes), Hiszpanię (Oviedo, Santiago de Compostela, Barcelona w drodze powrotnej) do Portugalii (najpierw Fatima, Porto, później Lizbona), no i przeżyliśmy dziewięć godzin w Szwajcarii nad Bodensee. Całkiem okazały wojaż.
Porto przyjęło nas bardzo ciepło, ale z powiewem od oceanu, z którego zimnych fal skrzętnie korzystaliśmy. Tutaj mieszkaliśmy u rodzin w parafii św. Krzysztofa w Gondomar. W parafii byliśmy razem z grupą z Libanu. Samo spotkanie z nimi było wydarzeniem. Słuchanie ich modlitwy i śpiewu było doświadczeniem Kościoła tęskniącego za swoim Bogiem i na każdym możliwym kroku wyznającego tę tęsknotę. To był w ogóle czas ludzi krzyczących, śpiewających o Bogu, szczególnie ludzi z tych krajów, gdzie jest duże zeświecczenie, np. z Francji. Porto obdarowało nas portugalskim jedzeniem w rodzinach zachwyconych, że mają u siebie młodych katolików. Modliliśmy się razem, tańczyliśmy. Tutaj sześćdziesiąt procent „śdmowiaków” stanowili Polacy. Mnóstwo koncertów, wspólnych zabaw w parkach, zwiedzania. Wszędzie pięknie. Szczytowym spotkaniem była Eucharystia dla wszystkich obecnych narodowości. Eucharystia przygotowana przez świeckich, obsłużona przez świeckich z dużą świadomością tego, w czym biorą udział. Mówiliśmy „Ojcze nasz” we wszystkich obecnych tam językach równocześnie. Z Porto wzięliśmy więzi ze spotkanymi ludźmi, relacje ciepłe i bliskie.
Po drodze do Lizbony zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę w Fatimie u Maryi i już było wiadomo, że będzie nas więcej i więcej.
Lizbona jakkolwiek przepiękna, to surowa. Na samym początku mieliśmy kilka problemów z mieszkaniem i ze zdrowiem, ale poradziliśmy sobie i z jednymi i z drugimi.
W mieście ŚDM zorganizowana była strefa polskiej Lizbony na stadionie 1 maja. Tutaj przed zasadniczym czuwaniem i spotkaniem z papieżem przeżywaliśmy większość wydarzeń. Tu też był dostęp do wody i jedzenia, bo nie było to takie oczywiste. Tu modliliśmy się o pokój, uwielbialiśmy Pana poddając się Mu w geście podniesionych rąk, słuchaliśmy Słowa.
Bardzo ważnym punktem programu dla wszystkich, dla mnie na pewno była Droga Krzyżowa z Franciszkiem. Ja się wzruszałam, bo ciągle było wezwanie do niepoddawania się, do nierezygnowania z ruchu, żeby iść i nie przestawać. Młodzi w tej drodze mówili Jezusowi o swoich życiowych przepaściach, depresji, samotności, uzależnianiach i słyszeli, że On ich bierze w całości, byle nie przestawali iść.
Lizbonę też obeszliśmy na wszystkie możliwe sposoby (ja jeździłam też karetką i taksówkami), zwiedzając Oceanarium, najdłuższy most w Europie, Targ Złodziei i różne dostępne miejsca. Metro, pociągi, tramwaje, i noooogiiii… Oczywiście nie wszystko dało się zobaczyć, ale ja na koniec widziałam całą panoramę miasta, nawet nie robiłam zdjęć, patrzyłam, bo to był skutek mojego dialogu z J. C. (red.: J.C. – Jezus Chrystus). Taki bonus extra. W drodze do Polski zajechaliśmy do Barcelony i tam w bazylice Sagrada Familia przeżyłam urzekające dotknięcie Pięknem, które przeszło przez człowieka. Na szczęście odprawiają tam Eucharystię, raz w tygodniu i to na zapisy, ale odprawiają. Nigdy nie pozwólcie, żeby ten kościół zobaczyć tylko z zewnątrz! Do katedry w Barcelonie nie weszłam, bo nie miałam karty płatniczej.
Widziałam w Portugalii Kościół wyprasowany na kant tak, że aż ciężko było Go znieść, ale i taki umorusany w czerwonym żwirze, umordowany upałem, widziałam karaluchy i mdlejących ludzi, ale zaraz obok byli ci, co mieli więcej siły i odporności. I było dużo śpiewu i radości, i bliskości.
A Pan Jezus przychodził na przeróżne sposoby, w katechezach, czuwaniu, w rozmowach, w słuchaniu, w Komunii, przez mężczyzn i kobiety, przez dzieci, nawet przez, brrrrrr, księdza didżeja o 6.30. Wszyscy bardzo przejęci. Przychodził i był „pożerany” w przyjęciu, bo upragniony.
To wbrew pozorom bardzo krótka i zdawkowa relacja i refleksja. Więcej pewnie myśli jest w moich Grupowiczach, którym dziękuję za ten czas bardzo. Zresztą nie wszystko trzeba powiedzieć na raz. Teraz jest dalszy ciąg życia.
Joanna od Jezusa Boga Tajemnicy
Dodaj komentarz