W roku bieżącym trzy nasze siostry (Iwona od Jezusa Zbawiciela, Alicja od Chrystusa Arcykapłana i Ewa od Chrystusa Zstępującego do Otchłani) świętują jubileusz 25-lecia pierwszych ślubów zakonnych. Z tej okazji przybliżymy pokrótce ich powołanie i posługę.
W naszej jadwiżańskiej wspólnocie jesteśmy wciąż tak młode, że doprawdy pojawiające się ni stąd ni zowąd jubileusze wprawiają w konsternacje: Jak to? Już? 25 lat?
Żeby przybliżyć przede wszystkim naszym Siostrom (ale też i dla szerszej społeczności) osoby owych młodych jubilatek, na łamach jadwiżańskiej strony internetowej publikujemy wywiady z nimi. Tym razem to będzie s. Alicja Rutkowska CHR.
DZIŚ ROZMOWA (DRUGA) Z S. ALICJĄ RUTKOWSKĄ CHR, obchodzącą jubileusz 25-cia lat pierwszych ślubów w zakonie.
W DRODZE DO NIEBA
Siostra obecnie mieszka w Krakowie i pracuje w szkole jako katechetka. Jej życie jest pełne pasji i ognia. Z radością zaczynam z nią rozmowę, bo jestem pewna, że wyjdzie z niej poemat, a jak podpowiada brewiarz: opowiadanie dzieł Bożych jest wysławianiem Pana.
Siostro Alu, byłam w nowicjacie, kiedy Siostra przyjechała do klasztoru. Pamiętam, że czekaliśmy wszystkie wraz z Ojcem Założycielem. Spodziewałam się poważnej nauczycielki. Przyjechała zaś piękna, elegancka młoda kobieta, z szykowną fryzurą i miłym uśmiechem. Skąd pomysł na zakon?
s. Alicja Rutkowska CHR: – To był chytry plan babci Emilii i chrzestnej, które postanowiły (miały ogromne znajomości w Niebie) na kolanach wynegocjować moje powołanie :)! Marzyła im się zakonnica w rodzinie i już! Ja zaś chciałam, by moje życie było spełnione: piękne i sensowne. W wyborze zakonu te trzy pragnienia – Boże, bliskich i moje – się skrzyżowały. Panu Bogu nie przeszkadzały ani moje braki, szalone pomysły czy wady ani typ charakteru. Nie chciał też moich dzieł, choć sporo udzielam się lokalnie i w diecezji, lecz mnie samej.
Kilka słów o dzieciństwie, o rodzinie, o wierze…
– Jesteśmy Polakami z Kresów Wschodnich. Moja rodzina (tak ze strony taty i mamy) załapała się na niemal ostatnią falę repatriacji – w 1958 r. Zamieszkaliśmy pod Zieloną Górą. Część krewnych została na Białorusi, Litwie i Ukrainie, nie chcąc opuszczać ojcowizny, którą, niestety, wchłonął kołchoz.
Rutkowskim doskwierał komunizm, brak wolności politycznej i religijnej: pozamykane kościoły, zlikwidowane klasztory… Wsłuchiwałam się w te opowieści rodzinne, nagrywałam je, by kiedyś utrwalić na piśmie dla pamięci wnuków jako urywek historii Golgoty Polaków.
Mnie i moich młodszych braci: Dariusza (leśnika) i Andrzeja (grafika komputerowego) wychowywała babcia Emilia, święta kobieta! Rodzice ciężko pracowali zawodowo. Mama: była monterem urządzeń elektronicznych, zaś tata – kierownikiem budowy. Mieliśmy pole, troszkę zwierząt. Budowaliśmy się.
To głównie Babcia wychowała nas w wierze. Do tej pory pamiętam jej opowieści o cudownych Bożych interwencjach, co otworzyło mój dziecięcy umysł i serce na istnienie innego wymiaru rzeczywistości, styku nieba z ziemią.
Jako dziecko chodziłam codziennie z Babcią do kościoła, a bracia w niedzielę i święta służyli do Mszy. Z domu wyniosłam przysłowiową „wschodnią” gościnność, otwartość na ludzi, uczynność, życzliwość, pracowitość, szukanie prawdy.
Studiowała Siostra w Krakowie? Co ten czas wniósł w Siostry życie?
– Studia na Uniwersytecie Jagiellońskim to przedziwna historia. Odkąd pamiętam, chciałam pomagać ludziom. W podstawówce myślałam, że zostanę lekarzem, uczyłam się więc pilnie biologii i chemii. Pod wpływem polonistki, która we mnie widziała dziennikarza lub reżysera, na dzień przed egzaminami (!) przeniosłam papiery na profil humanistyczny VII Sportowego Liceum Ogólnokształcącego w Zielonej Górze. Już od pierwszej klasy LO zaczęłam jeździć po Polsce, kręciłam się po teatrach i filharmoniach.
Wtedy poznałam bliżej Kraków. Ukochałam jego życie artystyczne, historię, klimat miasta. Nie spodziewałam się, że dostanę się na UJ, bo na początku liceum za działalność patriotyczną w stanie wojennym miałam na świadectwie z zachowania „naganny” i „wilczy bilet” na studia.
Po maturze chciałam od razu pójść do zakonu, bliskie mi były urszulanki szare. Jednak spowiednik powiedział mi: „Najpierw zrób studia!”. Nonszalancko odparłam: „Dobrze, Kościół będzie miał mądrą zakonnicę”. Tak to – ku swojemu zdziwieniu – dostałam się na teatrologię (w ramach filologii polskiej).
Studia traktowałam jako przygotowanie do życia zakonnego. Spotkałam tu cudownych ludzi, przyjaciół, z którymi do tej pory utrzymuję więzi, tak bliskie jak z rodziną, a także wielu profesorów, prawdziwych mistrzów – fascynowali ogromną mądrością i sztuką życia. Na studiach kwitłam, rozwijałam się intelektualnie i duchowo.
Zadam prowokujące pytanie: Ta mądra, światła, otwarta zakonnica jest potrzebna dziś Kościołowi i światu?
– Kiedyś tak myślałam. Studia miały mi pomóc zrozumieć siebie, świat, ludzi. Ale już wiem, że mądrość to niekoniecznie wiedza, wykształcenie, posiadane dyplomy. Dziś przekonuje mnie świadectwo życia i po prostu miłość. To nazywam mądrością. Ona zawsze potrzebna jest Kościołowi, który nas przecież wychowuje.
Nie sposób nie zapytać o pierwsze spotkanie z naszym Ojcem Założycielem. Siostra poznała go jeszcze jako studentka. Może kilka słów o Ojcu, jaki wówczas był?
– Moje pierwsze spotkanie z Ojcem miało miejsce jeszcze w liceum, poprzez lekturę dwóch jego książek: „Eucharystia Chrystusa i Kościoła” oraz „Panie, naucz nas się modlić”. Stąd po przybyciu do Krakowa (1985 r.) szukałam ich Autora. Znalazłam przy kościele św. Marka Ewangelisty. Było tam duszpasterstwo akademickie, które prowadził właśnie ks. Wacław Świerzawski, ówczesny rektor tegoż kościoła i profesor liturgiki na Akademii Papieskiej. Był nietuzinkową postacią. Pociągał całym sobą: kulturą osobistą i sposobem mówienia. Chciało się go słuchać, choć było to trudne, bo wprowadzał w samo centrum misterium paschalnego. Przyciągał całym sobą, bo żył tym, co mówił. Z niesamowitym pietyzmem celebrował Eucharystię. Studentom nie oferował łatwizny: wycieczek czy mile spędzonego czasu przy gitarze. Wręcz przeciwnie – stawiał wymagania. Uczył szanować czas twierdząc, że szkoda go na czytanie dobrych książek, trzeba sięgać po najlepsze. I wskazywał nam kapitalne dzieła teologiczne i z historii Kościoła.
Siostrę spostrzegam jako człowieka pełnego energii życia i wielu pasji. Czym było wypełnione Siostry życie jeszcze sprzed zakonu?
– Jak żyć, to na maksa: lepiej płonąć niż kopcić. Kochałam sport (chodziłam do klasy sportowej w podstawówce, trenowałam koszykówkę), teatr, kino, muzykę, sztukę, podróże. Od ósmej klasy zaczęłam chodzić na piesze pielgrzymki (i nadal to robię, będąc od trzydziestu lat wierna nauczycielskim „Warsztatom w Drodze”). Uczyłam polskiego w Czerwieńsku i Liceum Katolickim w Zielonej Górze. Byłam ciekawa ludzi, lubię dzieci i fascynuje mnie towarzyszenie im w rozwoju. To prawdziwa twórczość.
25 lat od pierwszej profesji to szmat czasu. Co Siostra robiła, jakie posługi we Wspólnocie pełniła? Co najbardziej było dla Siostry pociągające? A co wymagające?
– Byłam zakrystianką, sekretarką, pracowałam wśród chorych i bezdomnych, studiowałam teologię, opiekowałam się naszym Ojcem Założycielem. Jako mistrzyni nowicjatu, radna czy przełożona domu konfrontowałam się ze swoimi słabościami i doświadczałam, czym jest ciężar odpowiedzialności za Wspólnotę.
Pociągająca dla mnie była i jest praca bezpośrednio związana z dzieleniem się wiarą: katechetki, katechistki czy koordynatora ośrodka katechumenalnego. Tu najbardziej widzę, jak Bóg działa we mnie i przeze mnie, by… swoją wolę przeprowadzić.
Co by Siostra powiedziała dla tych osób, które zastanawiają się, odkrywając własne powołanie? Czy warto ryzykować dla Pana?
– Życie jest ryzykiem. Trzeba wybrać: komu/czemu chcę służyć? Każdy z nas tęskni za miłością. Wybierając życie z Bogiem, wchodzę w wielką przygodę, która jest SŁUŻBĄ MIŁOŚCI.
I ostatnie pytanie. Pytanie o predykat Siostry. Jak ta tajemnica, zawarta w predykacie, jest światłem dla Siostry? I dlaczego taki predykat?
– s. Alicja od Chrystusa Arcykapłana, o którym pisał autor Listu do Hebrajczyków. Chrystus przez złożenie ofiary ze swego Ciała, przeszedł do nieba i tak wytyczył nam drogę do pełni życia w Królestwie Bożym. Ale przed swoim wniebowstąpieniem obiecał, że zostanie z nami aż do skończenia świata. Niewidzialny, a realnie obecny – nie tylko w Słowie Bożym, Kościele, ale i poprzez wewnętrzne zamieszkiwanie w mocy swego Ducha.
Takie doświadczenie Pana Jezusa pomaga mi przeżyć życie jako pielgrzymkę do niebieskiej ojczyzny. Pragnę, by jak najwięcej ludzi szukało tego, co w górze, pełni życia na miarę Chrystusa. A mój ślub związany z tym predykatem – by czcić Chrystusa Arcykapłana w osobie kapłana – jakże jest aktualny dzisiaj, gdy na księży patrzy się jako potencjalnych pedofili, a nie ludzi, którzy niosą w sobie ogromną Bożą tajemnicę i dar. Bez ich posługi sakramentalnej trudno byłoby żyć i umierać.
Rozmowę przeprowadziła i zanotowała s. Anna Sudujko CHR
***
Chciałabym na koniec podzielić się uroczym wierszem Zbigniewa Herberta, którego poezję lubię (warto przeczytać go w kontekście „Sprawiedliwości” ks. Jana Twardowskiego).
Siódmy anioł
Siódmy anioł
jest zupełnie inny
nazywa się nawet inaczej
Szemkel
to nie co Gabriel
złocisty
podpora tronu
i baldachim
ani to co Rafael
stroiciel chórów
ani także
Azrael
kierowca planet
geometra nieskończoności
doskonały znawca fizyki teoretycznej
Szemkel
jest czarny i nerwowy
i był wielokrotnie karany
za przemyt grzeszników
między otchłanią
a niebem
jego tupot nieustanny
nic nie ceni swojej godności
i utrzymują go w zastępie
tylko ze względu na liczbę siedem
ale nie jest taki jak inni
nie to co hetman zastępów
Michał
cały w łuskach i pióropuszach
ani to co Azrafael
dekorator świata
opiekun bujnej wegetacji
ze skrzydłami jak dwa dęby szumiące
ani nawet to co
Dedrael
apologeta i kabalista
Szemkel Szemkel
– sarkają aniołowie
dlaczego nie jesteś doskonały
malarze bizantyńscy
kiedy malują siedmiu
odtwarzają Szemkela
podobnego do tamtych
sądzą bowiem
że popadliby w herezję
gdyby wymalowali go
takim jak jest
czarny nerwowy
w starej wyleniałej aureoli
Wiersz z tomu Hermes, pies i gwiazda
Dodaj komentarz