Św. Jan Chrzciciel. Kim on jest? On, którego (może sobie nawet nie zdajemy sprawy) znamy bardzo dobrze, bo podczas każdej Mszy świętej kapłan, pokazując Hostię, obecnego w niej Boga, mówi słowami Jana Chrzciciela: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”. On pokazał palcem i powiedział: to Ten. A wpierw nauczał: „Wśród was stanął Ten, którego wy nie znacie” (por. J 1, 26). Tak często zaczyna się przekaz wiary i sprawa z Bogiem, dziś też. Najpierw dowiadujemy się, że stanął wśród nas, a potem ktoś wyraźnie Go pokaże – i łuski spadają z oczu.
Jaką Jan Chrzciciel stosuje metodę wobec współczesnych sobie, ale też i wobec nas? Otóż jest Jan Chrzciciel przede wszystkim prorokiem, prorokiem Najwyższego, jak mówi Pismo święte (Łk 1, 76). W swoim działaniu nawiązuje do stylu znanego już w Starym Testamencie. Marek Ewangelista przedstawia go w świetle zapowiedzi Izajasza, przed chwilą słyszeliśmy te słowa: „Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym. Jak jest napisane u Proroka Izajasza: «Oto Ja posyłam wysłańca mego przed Tobą; on przygotuje drogę Twoją. Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego»” (Mk 1, 1-3). Izajasz nie znał jego imienia, nam łatwo się domyślić, że to właśnie Jan Chrzciciel, bo od razu i Marek, patrząc na Jana Chrzciciela kiedy ten podniósł głos, mówi: oto spełnienie proroctwa Izajasza.
O czym więc Jan prorokuje? Prorokuje jak wielu proroków: obwieszcza adventus Domini, przyjście Pana. Adwent znaczy przyjście. Jan Chrzciciel obwieszcza, objawia (powtórzmy) przyjście – czyli wydarzenie! Nie tworzy bezprzedmiotowych nostalgii kierujących uwagę na nieokreśloną przyszłość. W centrum jego objawienia jest Mesjasz, czyli Chrystus. Bo Mesjasz znaczy Chrystus, Namaszczony.
Będąc prorokiem, jest też Jan Chrzciciel prekursorem‑heroldem, czyli zaczyna ukazywać już to, o czym prorokuje, jak gdyby już wchodzi w akcję zapowiadanych działań: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów” (Mk 1, 7). Ale już idzie! Tak jak herold króla, Jan wyprzedza Go i mówi: On jest za mną, ja w Jego Imieniu. Oto idzie, oto stanął, już jest wśród nas!
Jest więc Jan Chrzciciel na przecięciu Starego i Nowego Testamentu, jest osobą rozpoczynającego się ostatniego aktu dramatu, który nazywamy Objawieniem. Rozpoczęło się ono tysiąc osiemset lat wcześniej, kiedy Głos z ciemności wezwał Abrahama, Głos! i Abraham poszedł za tym Głosem. I przez tysiąc osiemset lat – to opisuje Stary Testament – Bóg objawia się ludzkości. Żadna religia nie powołuje się na taki ciąg objawień. Kto ma trudności w tej materii, niech sobie to dobrze zapamięta. Tysiąc osiemset lat wydarzeń! Bóg interweniuje w dzieje, staje się Faktem historycznym. A teraz, w ostatnim akcie, wypowie Słowo, o s t a t n i e Słowo: Logos, Słowo Boga, staje się Ciałem, następuje Boże Narodzenie. Aby będąc Ciałem – oto Baranek Boży – stać się Słowem, które przemawia mocniej niż słowo. Tak jak krew Abla sprawiedliwego i krew Jezusa, i krew męczenników przemawia mocniej niż prawdy pisane atramentem.
Będzie więc coraz wyraźniej to Słowo stawać się Obliczem, które można zobaczyć. I moi drodzy, na tym polega dojrzewanie naszej wiary: by słuchając o Bogu wpatrywać się w Tego, na którego Jan Chrzciciel pokazuje palcem – w Jezusa historycznego i Jezusa w Hostii – i coraz wyraźniej widzieć i w Tamtym, i w Tym to samo jedno oblicze Syna Bożego, któremu już można dać cały kredyt swojej wiary. Ale to przejście od słuchania do widzenia musi otrzymać stygmaty Krzyża – paschalne misterium Zmartwychwstania Pańskiego dokonuje się poprzez Krzyż. I tu, widzicie, jest owa metoda, którą stosuje przez całe wieki mądrość Kościoła, stworzywszy szkołę wiary w roku liturgicznym, do której my wszyscy chodzimy, poczynając od Adwentu rozwijającego intensywnie swój program, gdzie się uczymy wciąż, coraz głębiej, rozeznawać w Jezusie Chrystusie, w Jezusie z Nazaretu Syna Bożego, Syna Boga Wszechmogącego.
Już w tych kilku zdaniach zauważyliśmy, że kiedy mówimy: szkoła wiary, powinno paść pytanie, czym jest wiara. Bez wiary nie ma zbawienia (Mk 16, 16). Iluż to ludzi mówi: ja wierzę, ale nie praktykuję; ja wierzę, ale do pewnych granic; a nawet: ja nie wiem, co to jest wiara. Wiara to zajęcie stanowiska wobec Boga Żywego objawiającego się w Jezusie Chrystusie – poprzez przyświadczenie intelektualne, poprzez pełną ufność (jeśli jest wszechmogący, to komuż zawierzę, jak nie Jemu?) i pełną wierność, bo skoro jest Bogiem, to jest wierny; jakże wobec wierności Wiernego być niewiernym? Człowiek wierzący ma t a k ą postawę.
A tak właśnie wtedy jest w pełni, kiedy człowiek wsłuchuje się w słowo wiary – ”wiara ze słuchania” (por. Rz 10, 17) – kiedy klęka przed Chrystusem ukrytym w Sakramencie i mówi: Wierzę, amen, Ty jesteś Tym, który j e s t e ś. Taka była wiara Maryi, której Bóg dał przywilej zobaczyć Słowo Wcielone, Jezusa Chrystusa. A wiara Abrahama była tylko wiarą w słyszany Głos. Lecz też poszedł i też syna swego, Izaaka, dał na ofiarę, wierząc, „jakby na oczy już widział Niewidzialnego”, jak powie o nim autor Listu do Hebrajczyków (Hbr 11, 27).
Będąc prorokiem i prekursorem Wcielonego Słowa, jest wreszcie, po trzecie, Jan Chrzciciel głosicielem Słowa Bożego. „Jam g ł o s wołającego na pustyni” (por. Mk 1, 3a), ale obwieszczam S ł o w o. To Słowo, które stanie się Ciałem. A więc głosi, jest głosicielem Bożego Narodzenia, przyjścia Boga na świat, objawienia Boga Wszechmogącego w Chrystusie. Toteż jest Jan Chrzciciel heroldem domagającym się nawrócenia. Ludziom, którzy nie chcą Boga i chcą żyć według swojej samowystarczalności, głosi: „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego” (Mk 1, 3b). Czy jak Piotr nam dzisiaj podpowiedział: „Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy, bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka, ale On jest cierpliwy w stosunku do nas. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich chce doprowadzić do nawrócenia” (2 P 3, 9).
Właśnie. Zauważmy, co głosi Jan. Głosząc fakt, głosząc wydarzenie, głosząc przyjście na świat Boga Wszechmogącego, chce, aby ludzie wszystkich czasów, i oni wtedy, i my dziś – cytuję słowa Izajasza – otworzyli „pustynię” serc i „pustkowie” sumień: „Podnieś mocno twój głos… Podnieś głos, nie bój się! Powiedz miastom judzkim: «Oto wasz Bóg!» Oto Pan, Bóg, przychodzi z mocą… Przygotujcie na pustyni drogę dla Pana, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu!” (Iz 40, 9‑10.3). Domaga się od ludzi, by uznali własną grzeszność i pragnęli wyznania grzechów. Taka jest postawa wobec herolda, prawidłowa i prawdziwa. „Kto z was jest bez grzechu?” – powie potem Chrystus (J 8, 7), a w Adwencie co chwila rozbrzmiewa słowo: „Oto pora powstać ze snu” (por. Rz 13, 11).
Przeskoczmy, w konkluzji naszej refleksji, te dwa tysiące lat od Jana Chrzciciela. Czasy się zmieniły, czasy się zmieniają. Nawet chrześcijanie. Są tacy, którzy tłumaczą się, że nie wiedzą, co to jest prawda. Zaczynają relatywizować absolutność Bóstwa Jezusa Chrystusa. I wchodzą w życie bez prawdy, czyli w życie zakłamane i obłudne, i tworzą wciąż nowe prawdy dla swoich utopijnych celów, dla swojej nadziei. Czekają na Godota, wciąż nowego Godota, który przychodzi i za chwilę jak zmieciony liść przemija. Inni – jest ich też sporo – nie potrafią zobaczyć wiązania i jedności, gdzie jedna obręcz scala wszystkie wątki tego co ludzkie z tym co Boskie, gdzie jedno ogniwo łańcucha łapie drugie: że dzięki głoszeniu Ewangelii poznajemy, że Bóg jest w Chrystusie i że Chrystus jest w Kościele. A będąc w Kościele, objawia się w sakramentach: jest w Hostii, jest w rozgrzeszeniu kapłana. Bo któż przemienia chleb w Ciało, jak nie Wszechmoc Boga? Kto odpuszcza grzechy, jak nie Bóg sam?
Nie widzą tego wiązania. Iluż to ludzi mówi: ja wierzę w Boga, wierzę w Chrystusa, ale ja w Kościół nie wierzę, ja w spowiedź nie wierzę, ja w księży nie wierzę. Zagubili obraz całościowy. Oczywiście, może być, że mają rację w wymiarze socjologicznym: trafili na niegodnego kapłana, trafili na rodziców, którzy nie pouczyli ich, kim jest Jezus Chrystus, Bóg‑Człowiek. Nie wiedzą, kim jest Bóg, bo słowa się deprecjonują – słowo „Bóg” stało się dla wielu pustym słowem. Kiedy mówi się, że religia starożytności zakładająca pluralizm bóstw rzymskich czy greckich też uznaje zmartwychwstanie, bo byli bogowie, którzy zmartwychwstali – to po co ta mowa? Niech ten, kto tak mówi, dopowie, że to są relikty tęsknot ludzkich, by Bóg zmartwychwstał. A Jeden zmartwychwstał, tylko Jeden. I przęsło się im rwie, nie mają argumentów. Ale są inni jeszcze, najbiedniejsi, którzy zamknęli oczy, zatkali sobie uszy trocinami, trocinami konsumpcji, i nie wiedzą nic. Ciągle szukają, ale nie wiedzą, czego. Przekroczenia samych siebie może. To byłby już pierwszy krok do nawiązania kontaktu z Janem Chrzcicielem.
I oto znowu staje w poprzek naszej drogi „prorok Najwyższego” (Łk 1, 76). Głosi nadzieję, która nie zawiedzie. Mamy weryfikację tej nadziei, bo nie patrzymy w przód – patrzymy wstecz. Adwent 1987 roku nie jest Adwentem pięciu lat przed Chrystusem. Już był Krzyż i było Zmartwychwstanie po cudzie Wcielenia. I to jest weryfikacją naszej nadziei. Bóg narodził się, umarł i zmartwychwstał. Iluż to z nas naprawdę w to wierzy, wiarą niezłomną i dojrzałą, ponieważ powiada, jak Paweł Apostoł: „Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał daremna jest wasza wiara, próżne nasze nauczanie. Tymczasem jednak zmartwychwstał” (por. 1 Kor 15, 14.20) – tak kończy Paweł i dodaje: „Scio, cui credidi, et certus sum – wiem, Komu zawierzyłem, i jestem pewien” (2 Tm 1, 12).
A więc „będę słuchał tego, co mówi Pan Bóg” – słyszymy dzisiaj w Psalmie. To słowa Boga. A za chwilę Jan słowami kapłana powie: „Oto Baranek Boży”. Oto Ten, który jest Bogiem Żywym, oto Ten, który jest Bogiem Wszechmogącym. „Błogosławieni, którzy zostali wezwani na Jego ucztę”.
Bp Wacław Świerzawski, (fragment homilii z 1987 r.)
***
UROCZYSTOŚĆ NARODZENIA ŚW. JANA CHRZCICIELA (homilie)
Pierwsze czytanie: Iz 49, l-6
Drugie czytanie: Dz 13, 22-26
Ewangelia: Łk l, 57-66. 80
Homilia l
Trudno sobie wyobrazić, co by nam dzisiaj powiedział Jan Chrzciciel, którego uroczystość Narodzenia obchodzimy, gdyby tak zamiast księdza albo biskupa stanął w naszym kościele. Taki, jakiego znamy z Ewangelii: ostatni prorok Starego Testamentu, odziany w surowe szaty, a przede wszystkim “odziany” w surowy styl życia. Chyba nie przestałby powtarzać tego, co mówił wtedy, dwa tysiące lat temu: “Oto stanął wśród was Ten, którego wy nie znacie” (por. J l, 26). Tyle razy wypowiadaliśmy po nim te wspaniałe słowa i dziwiliśmy się, że one jeszcze wciąż są aktualne. Ale nam, bardzo często ludziom przyzwyczajonym, tak trudno do końca zrozumieć właśnie to największe wydarzenie, że Chrystus jest z nami. Zresztą odzwyczailiśmy się od widoku proroków i od słuchania proroków.
Któż to jest prorok? Prorok to jest człowiek, którego Bóg powołał, podzielił się z nim swoim własnym widzeniem, swoim własnym rozumieniem — i kazał iść. Kazał iść i mówić ludziom, często wbrew ich widzeniu, to co On sam chce im powiedzieć, to co sam chce im przekazać. Dlatego prorocy zawsze byli prześladowani, a nawet, tak jak Jan Chrzciciel, ponosili śmierć męczeńską. Podnoszono na proroków ręce i rzucano kamieniami, choć już synowie tych, którzy kamienowali, budowali prorokom pomniki i żałowali, że nie słuchano głosu proroków (por. Mt 23, 29-30). “Widzący” — tak by można nazwać proroka (l Sm 9, 9) — widzący tak jak “widzi” Bóg. Tak, jak szczyt góry zanurzony w słońcu, który jest skąpany w jego promieniach, a potem tym blaskiem oświeca innych. Prorok — “Widzący”, świadek Prawdy, Miłości i Świętości ;— często mówi ludziom to, czego oni nie chcą ani słuchać, ani przyjmować. I chociaż Ewangelia św. Łukasza mówi, że lud oczekiwał z niecierpliwością na pojawienie się Chrystusa (por. Łk 3, 15), to jednak proroków Chrystusa słuchać nie chciał (por. Łk 4, 24; Mt 23, 37; Dz 7, 52), bo nie rozeznawał w nich daru zesłanego dla objawienia Bożej woli. Nie dostrzegał, że są heroldami zbawienia. Ale zbawienia przez mękę i krzyż, dlatego tak odmiennego od ludzkich oczekiwań.
Nie będę wyjaśniał ani opisywał całego życia Jana Chrzciciela. Chciałbym tylko zwrócić uwagę na jedno zdanie, które wypowiedział Pan Jezusna temat Jana. Powiedział tak: ,,Nigdy nie narodził się większy od JanaChrzciciela — a za chwilę dodał: — Ale najmniejszy w królestwie Bożym jest większy od Jana Chrzciciela” (por. Mt 11, 11). Chciał przez to wyra-ić, że na Janie Chrzcicielu kończy się epoka Starego Testamentu, łącznie z prorokami tego formatu i o takim profilu, a zaczyna się epoka tych, którzy rozeznają Jezusa Chrystusa (rozeznają czy w chrzcie, czy w Eucharystii, czy w sakramencie pokuty, czy w kapłanie, czy w nas wszystkich zgromadzonych) tak, jak uczniowie w Emaus w łamaniu Chleba, kiedy im się otworzyły oczy — ci wszyscy będą wiedzieć więcej niż Jan Chrzciciel. I nie tylko będą wiedzieć, ale i uczestniczyć w życiu Bożym przez Chrystusa. Przez chrzest bowiem zostali “zanurzeni w Chrystusa Jezusa”, w Jego śmierć i zmartwychwstanie (por. Rz 6, 3-4). Odtąd mają już udział także w proroctwie Chrystusa. Zjednoczeni z Nim, zrozumieją zamiar Boga i staną się równocześnie jego głosicielami. Odpowiedzą na powołanie Boże “w sposób godny” — ,,w miłości” (por. Ef 4, l-2).
Chyba kiedy słuchacie tych słów, to wam się też od razu ciśnie na usta pytanie: a gdzież są ci ludzie? Nie chcę mówić znowu o tych wielkich wadach narodowych, które wstrząsają naszymi sumieniami. Ale wśród tych najprostszych codziennych naszych spraw dostrzegamy główny problem wychowawców: oto dopuszczamy dzieci do Pierwszej Komunii świętej w wielkiej solenności, a jutro, za rok, za dwa, trzy te dzieci nie mają nikogo, kto by im pokazał ogień proroków, ducha proroków, wprowadził na taką drogę, z której nigdy nie zejdą i gotowe będą za Chrystusa oddać życie. Przecież niejeden po przyjęciu Komunii świętej i spotkaniu z Chrystusem gotów jest za miskę soczewicy oddać nie tylko siebie, ale i swoją godność. Dlaczego tak jest? Wydaje mi się, że istota rzeczy polega na tym, żeby z silną, żywą wiarą uwierzyć w swoje przez Chrystusa powołanie. To tak jakby tutaj w tej chwili Chrystus podszedł do każdego z nas i mówił: Słuchaj, uważaj, Ja liczę na ciebie, Ja ci daję konkretne zadanie w życiu — żebyś Mnie nie zawiódł! Takie było powołanie proroków.
Przypomnę na zakończenie tego rozważania opis Izajasza — człowieka, który miał świadomość powołania, to znaczy tego podejścia Boga do niego i złożenia z zaufaniem posłannictwa w jego sumieniu. Krzyczy (bo to by trzeba było krzyczeć, tak jak on pisał): “Wyspy, posłuchajcie mnie! Ludy najdalsze, uważajcie! Powołał mnie Pan już z łona mej matki, wspomniał moje imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu ręki swej mnie ukrył. Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim kołczanie. I rzekł mi: 'Tyś Sługą moim, w tobie się rozsławię’ — i koń-czy: — 'To zbyt mało, że jesteś mi sługą dla Izraela. Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi’ ” (Iz 49, 2-3. 6).
Mieć świadomość, że Pan spojrzał na mnie, patrzy na mnie, woła mnie, zleca mi posłannictwo i (jak to pięknie powiedział poetycko Izajasz) czyni ze mnie zaostrzoną strzałę, utajoną w swoim kołczanie. Czuć w sobie to tchnienie Boga, które od chrztu — jak dzisiaj wspominaliśmy — we mnie pali się jak ogień. I tak wychowywać własne dzieci, tak wychowywać młodzież. Zapalać ogień od Ognia.
Podziękujmy Janowi Chrzcicielowi, wielkiemu Prorokowi Chrystusa, że jeszcze raz stanął dzisiaj w poprzek naszego życia i przypomniał nam o godności naszego chrześcijaństwa; o tym, że każdy w Chrystusie jest prorokiem Najwyższego.
Bp Wacław Świerzawski (1979)
Homilia 2
Przypomina nam Kościół dzisiaj postać św. Jana Chrzciciela, ostatniego z proroków Starego Testamentu, czyli tego, który zapowiada mającego nadejść Mesjasza. I można powiedzieć również: pierwszego proroka Nowego Testamentu, a więc tego, który już widzi, doświadcza spełnienia proroctw i własnego proroctwa. Obchodzimy dzisiaj jego narodziny, ale jest też specjalna uroczystość poświęcona jego śmierci, i to dziś należy przypomnieć: że dopełnił życia męczeńską śmiercią, wierny swojemu proroctwu, to znaczy widzeniu tego co widzi prorok.
Co widzi prorok? Co widzi, że za to nawet płaci tak wysoką cenę? Prorok znaczy “Widzący”. Otóż prorok taki jak Jan Chrzciciel, dzięki łasce i światłu otrzymanemu niezasłużenie, dzięki bogatemu darowi otrzymanemu od Boga, potrafił rozeznać Obecnego.
Na pozór rzecz błaha. Jeśli ktoś czyni wyraźne znaki l kiedy się wyraźnie legitymuje, kim jest, wtedy łatwo rozeznać. Ale wiemy również, że niewielu w Człowieku-Jezusie, który równocześnie jest Bogiem, potrafiło rozeznać Boga. Potrafił to Jan Chrzciciel.
Nasuwa się od razu refleksja sięgająca naszych czasów i nas samych. Otóż wiemy, że wypowiedź Jana Chrzciciela — „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J l, 29), a więc ta wypowiedź „Widzącego”, który rozeznał i na Niego wskazał — jest przeniesiona do Mszy świętej i powtarzana przez wszystkie wieki, poprzez dzieje Kościoła; powtarzana przez następnych proroków, jakimi są kapłani uczestniczący w funkcji proroczej samego Chrystusa.
I znowu można powiedzieć, że to proste. Tak proste, że wielu ludzi nie bierze tego dosłownie, lecz symbolicznie. Dosłownie przyjmuje to chyba tylko ten, kto widzi. To jest jeden wątek, który można snuć i aktualizować posłannictwo Jana — w odniesieniu do nas samych i w odkrywaniu tego, czym powinno być posłannictwo człowieka „widzącego”, widzącego dzięki łasce, którą otrzymuje od Boga (por. l J 2, 20).
Ale jest wątek drugi, chyba bardziej właściwy na dzisiejszą uroczystość: wątek sięgający korzeni. Można go sformułować w pytaniu: jak to się stało, że Jan Chrzciciel został „Widzącym”? Czy to tylko łaska, o której przed chwilą mówiłem, sprawiła, że ten człowiek stał się takim, jakim był? Przecież jeśli uczestniczymy w spotkaniu eucharystycznym i Jezus Chrystus Bóg-Człowiek ze swoim światłem, ze swoją mocą, mądrością i świętością przychodzi do nas w momencie Komunii świętej, to dlaczego wśród przyjmujących Chrystusa, nawet codziennie, jest tak mało ludzi, poprzez których i w których można odkryć profil ,,Widzącego”? Już nie mówiąc: człowieka, w którym jest Chrystus? Dlaczego nie pozwalamy Chrystusowi objawić się przez nas? Dlaczego nie widać w nas Jego mądrości, Jego miłości? Dlaczego ,,zaniedbujemy dar łaski” (por. l Tym 4, 14), z którego będziemy rozliczeni przez Chrystusa? A więc problem jest nie tylko teoretyczny.
Kiedy wszyscy ówcześni stojący przy kołysce Jana pytali: „Kimże będzie to dziecię?” (Łk l, 66), jeszcze nie wiedzieli o tym, że łaska jest już w nim (.por. Łk l, 15. 66), choć można było się spodziewać, patrząc na jego rodziców, Zachariasza i Elżbietę.
Otóż chciałbym o tym powiedzieć. Zanim dar łaski, przekazany dziecku, stanie się dynamizmem ożywiającym dorosłego człowieka, który wyrośnie z tego dziecka — odpowiedzialnymi za tworzywo są rodzice. My to wszystko wiemy, ale doświadczenie mówi, że nie wszyscy wyciągają z tego wnioski. I że może największy brak, jaki dostrzegamy patrząc na procesy wychowawcze naszych najbliższych czy nas samych, polega na tym, że rodzice nie biorą łaski na serio, nie traktują jej jako istotnego tworzywa, z którego rozwija się pełnia ludzkich wartości. Ktoś powiedział, że wielu katolików w swoich rodzinach kształtuje własne dziecko, zwłaszcza kiedy dochodzi już do rozeznania: grzech — łaska, jak surowiec martwy. To nic, że wysportowany, to nic, że gibki i przemyślny (bo też tak kształtują, żeby znalazł wyrafinowany sposób prześlizgiwania się poprzez ten świat), martwica jest martwicą. Duch Boga — Jego łaska, Jego miłość, która dynamizuje wiarę, nadzieję i miłość i objawia się w człowieku poprzez ducha błogosławieństw i rad ewangelicznych, a więc Duch, którego rodzice i młody człowiek przyjmują i z Nim współpracują — tchnie na glinę i tworzy z gliny arcydzieło. Jeśli Ducha nie ma, to się nie dziwmy, że nie ma „Widzących”. Bo „widzimy za sprawą Ducha Pańskiego — jak pisał św. Paweł — i coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu” (por. 2 Kor 3, 18). Dzięki obecności i działaniu w nas Ducha zmartwychwstałego Pana świat może zobaczyć w nas Tego, którego my ,,widzimy” (por. Rz 8, 16).
Ten proces trwa do momentu, gdy wychowanie przekształca się w samowychowanie. Kiedy samo dziecko, prawie już dorosłe, bierze stery w ręce według tego samego kryterium, Duch, który tchnie na ciało, tworzy arcydzieło i prowadzi do prawdziwego życia (por. Rz 8, 6). Jan Chrzciciel pochodził z rodziców, którzy mieli czucie spraw Ducha. On jeszcze ich w tym przewyższył — to też jest prawo często spotykane. I dobrze, że nam to dzisiaj przypomina ta wspaniała sylwetka prekursora Chrystusa — tego, który pokazuje drogę ku Niemu.
Bp Wacław Świerzawski (1980)
Homilia 3
Każdy człowiek, który wyruszając z punktu wyjścia chce dojść do końca i przejść całą drogę w sposób odpowiedzialny, musi co chwila przystawać i jak gdyby oglądać się wstecz, ocenić etap, który przeszedł, i spojrzeć w przyszłość, aby sprawdzić, czy wszystko jest ukierunkowane prawidłowo i czy to, co zostało zamierzone, zostanie spełnione. Podobne zjawisko możemy zaobserwować w Kościele. W świętej liturgii każdej niedzieli gromadzimy się na postój.
Przypomina nam to postoje na pustyni, które śledzimy w starotestamentalnym Exodus. Pielgrzymujący lud Boży zatrzymuje się, by wysłuchać tutaj słowa Bożego i w sposób uroczysty uczestniczyć w paschalnym misterium Jezusa Chrystusa — Jego śmierci i Jego zmartwychwstaniu. Uświadamia sobie, że miejsce sprawowanej Eucharystii jest uprzywilejowanym miejscem ożywiającego tchnienia Ducha Świętego, który umacnia (por. Kol l, 11) i wskazuje kierunek drogi (por. Rz 8, 5-6. 11). A więc jak gdyby retrospekcja, ale także rzut oka w przyszłość. Posilając się Chlebem eucharystycznym, jak kiedyś Izraelici manną, zdąża do ostatecznego kresu, do niebieskiej Jerozolimy, która jest jedynym miejscem oddawania pełnej chwały Bogu przez lud zgromadzony i wyrwany już spod panowania grzechu, szatana, i wyzwolony z przemijania i przygodności, które niszczą wszelkie stworzone istnienie. Zmierza do „nowej ziemi” (Ap 21, l) obiecanej. Na postoju przykłada się miarę Jezusa Chrystusa. To jest jedyna i ostateczna norma naszych myśli i naszych czynów, naszej mądrości i naszej miłości. Nie wchodząc w szczegółowy katalog cnót, które wyrastają jak owoce z tych korzeni: Chrystus jest dla nas „drogą, prawdą i życiem” (por. J 14, 6). Ale wiemy dobrze, że skondensowana w Chrystusie Jezusie Ewangelia — jej wcielenie w życie, czyli nasze włączenie się w Jego paschalne misterium — jest dla nas czasem zbyt odległa. Dlatego trzeba pamiętać, że naśladowanie Chrystusa jest możliwe tylko w Duchu Świętym, ponieważ On daje nam wgląd w wewnętrzne życie Boga (por. l Kor 2, 10-11) i tym samym pozwala nam w sposób prawdziwy naśladować Chrystusa (por. 2 Kor 3, 18). Ale też Chrystus chce, aby naśladowanie Jego dokonywało się poprzez naśladowanie ludzi, którzy już urzeczywistnili w sobie Ewangelię, urzeczywistnili w sobie paschalne przejście i żyją już według obyczajów Ziemi Obiecanej — Nowej Jerozolimy; ,,stali się dziedzicami obietnic” (por. Hbr 6, 12; 13, 7).
To jest niesłychanie ważna sprawa, ponieważ w tym dzisiejszym starciu szatana z Bogiem, ateizmu z teizmem, materializmu z duchowością dość często stawia się sylwety świętych w cieniu, choć ciągle przypomina o nich kalendarz liturgiczny. Święci mówią o Bogu, przeszli bowiem przez paschalne misterium Chrystusa i zostali wyniesieni na ołtarze, przed ludzkie oczy, żeby ich można było wyraźniej widzieć, a poprzez nich Chrystusa — Słowo wcielone.
Otóż dzisiaj właśnie nastąpiła ta zbieżnaść, że w niedzielę, jak gdyby na tle paschalnego misterium Chrystusa, w dniu Jego zmartwychwstania niosącego w sobie chwalebne rany ukrzyżowania, jawi się uczeń — Jan Chrzciciel — ostatni prorok Starego Testamentu i pierwszy prorok Nowego Testamentu. Jawi się owoc Ewangelii. Model, według którego można sprawdzać w jakimś sensie kształt naszej realizacji Ewangelii, zarówno w spojrzeniu retrospektywnym jak i w przyszłościowym.
Wyjątkowa postać, ponieważ otrzymał ocenę najwyższą w słowach Chrystusa: „Nie urodził się nikt z niewiasty tak wielki jak Jan Chrzciciel” (por. Mt 11, 11). Zresztą Kościół na tej podstawie wprowadził imię Jana do zespołu sędziowskiego, jakbyśmy powiedzieli, wobec którego staje każdy chrześcijanin na początku Mszy: ,,Spowiadam się Bogu wszechmogącemu, Najświętszej Maryi zawsze Dziewicy, świętemu Michałowi Archaniołowi i świętemu Janowi Chrzcicielowi”. Istnieje pewna zbieżność narodzenia Jezusa Chrystusa z cudem narodzenia Jana. Maryja i Elżbieta należały do prekursorów, którzy przygotowali drogę objawienia Boga przez Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym.
Jest wiele wątków, które by można dzisiaj poruszyć w związku z tym, ale jeden z nich pragnę wydobyć i postawić wam przed oczy. Otóż jak w narodzeniu Jezusa, tak w narodzeniu Jana — choć w jednym przypadku jest Pan i Bóg, a w drugim sługa i człowiek — są pewne cudowne zdarzenia. Mówi się nawet, że sceny zwiastowania Maryi i zwiastowania Elżbiecie są analogiczne, podobne. Na pewno jest w obu tych faktach coś wyjątkowego, dlatego Ewangeliści rysują ich obraz bardzo wnikliwie. Cuda są również analogiczne: tu jest niepokalane poczęcie, tam jest jak gdyby dotknięcie obecnością Jezusa ukrytego w łonie Maryi Jana obecnego w Elżbiecie. Doświadczenie bliskiego Boga, jakby znowu nawiązujące do cudu niepokalanego poczęcia, które już z gruntu zakłada, że i jedno życie, i drugie będzie wyjątkowe. Naturalnie, że oba te cuda, niepokalaności i nawiedzenia, nie są równie intensywne, ale właśnie ta najbardziej zdumiewająca rzeoz polega na tym, że i Maryja i Elżbieta, i Jezus i Jan, pomimo cudownych początków i interwencji Boga, w swoim życiu zachowują styl niesłychanie prosty i surowy.
Z czym kojarzy się człowiekowi Jan Chrzciciel, który wchodzi w poczet sędziów, aby oceniać nasze czyny, aby być normą naszego postępowania? To jest człowiek surowej pokuty, człowiek, który równocześnie objawia kształt niezwykłej pokory, cnót najbardziej chrześcijańskich, i tym samym zyskuje wgląd w świat Boga jak, nikt dotąd, rozpoznając Mesjasza: „Oto stoi wśród was Ten, którego wy nie znacie. Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (J l, 26. 29). Ta surowa asceza, to dobrowolne wejście na drogę krzyża Chrystusowego, choć krzyża jeszcze na Golgocie nie było, ta świadomość połączenia pokuty z zesłaniem światła, które pokuta jak gdyby przyzywa — oto jest misterium Jana Chrzciciela.
I tu przechodzimy do nas samych. Nie mamy cudownych początków, choć są ogromne analogie, które można by tutaj wprowadzić. Chrzest i bierzmowanie — będące sakramentami wtajemniczenia w misterium Boga, wprowadzające nas zaczątkowe w świat Nowego Jeruzalem i będące zaczynem kontemplacji — domagają się ciągłej ascezy, ażeby niejako wyzwolić w nas to wszystko, co Bóg złożył w nas na samym początku. Bo praktyka dzisiejsza udziela nam chrztu w okresie niemowlęctwa i daje nam Ducha i moc bierzmowania w okresie dość wczesnym, ale za to wprowadza przez całe życie w misterium Eucharystii, która jak gdyby kondensuje w sobie to wszystko, co Jan miał dostępne na co dzień: „Oto jest tutaj Ten, którego wy nie znacie”. I ta świadomość ta przenikliwość oczu wynika z nieustannej pokuty, pomimo dokonanego na nim cudu. Mógł przecież powiedzieć: ja już mam wszystko i nie potrzebuję dodawać do tego, co mam. Dodawał. I stał się właśnie tym, kim jest. Dzisiaj w modlitwie prosimy: „Boże, Ty powołałeś Jana Chrzciciela, aby przygotował Twój lud na przyjście Chrystusa Pana. Udziel Twojemu Kościołowi radości w Duchu Świętym i skieruj dusze wszystkich wiernych na drogę zbawienia i pokoju”.
Otóż dzięki tak zrealizowanemu zadaniu, które Bóg mu powierzył, stał się tym, który przygotowuje drogę Pańską (por. Mt 3, 3; Łk 3, 4), stał się głosem Słowa — Vox Verbi. Poucza nas, którzy chcemy zrealizować Ewangelię Jezusa Chrystusa o paschalnym Jego przejściu, chcemy objawić w sobie tę świętość Boga, którą otrzymujemy w Eucharystii, w każdej Komunii świętej — jedna Komunia może zadecydować o naszej pełnej świętości; jest takim ładunkiem, który pozwala człowiekowi wylegitymować się mocą Wszechmogącego Boga — że to wszystko ma się w nas dokonywać, to co dzisiaj słyszeliśmy. To jest chyba konkluzja już wystarczająco głośno mówiąca.
Pod koniec swej działalności — wiemy, że zakończyła się ścięciem — Jan mówił: „Ja nie jestem tym, za kogo mnie uważacie. Po mnie przyjdzie Ten, któremu nie jestem godzien rozwiązać sandałów na nogach” (por. Mt 3, 11; Mk l, 7; Łk 3, 16; J l, 20. 27). To jest ta kwintesencja chrześcijaństwa wcielającego się poprzez dobrowolne wejście na wąską drogę Chrystusowego krzyża wobec świadków, których imiona tutaj cytowałem, Matki Jezusowej, Michała Archanioła, Jana Chrzciciela, ze świadomością, że po mnie przychodzi Ten, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów.
Cokolwiek bym reprezentował, to ostatecznie tylko mam pomóc drugiemu człowiekowi w nawiązaniu kontaktu z Bogiem samym, Jezusem Chrystusem. I do tego modelu trzeba jak gdyby dopasowywać wszystkie kształty duchowości, wszystkie interpretacje, które chcąc wyrazić .Ewangelię, muszą konfrontować swoje sformułowania z ilustracjami modeli świętych, wobec których wyznajemy grzechy nasze, ale równocześnie wyznajemy naszą wiarę, bo wyznanie grzechów jest wyznaniem wiary. Wyznaniem naszej nadziei i naszej miłości, która jest receptorem Bożej miłości, tej którą „On pierwszy nas umiłował” (l J 4, 19), i receptorem przychodzącej ku nam obecności Chrystusa, świętości Chrystusa. I jej świadectwem wobec Boga w XX wieku.
Bp Wacław Świerzawski (1984)