Czas wakacji i urlopów bywa czasem zastanowienia się nad sobą, nad życiem, nad sensem. Mamy wolniejszą głowę i ciało, bardziej odzywa się w nas Duch. Publikujemy świadectwo osoby, która zechciała się podzielić swoją drogą wiary.
Mój związek z Kościołem uległ faktycznemu zerwaniu w ósmej klasie szkoły podstawowej. Do Bierzmowania nie przystąpiłem. Niezależnie od zewnętrznych okoliczności, najistotniejszą przyczyną tego zerwania była po prostu utrata wiary. Chrześcijańska, katolicka, nauka o Zbawieniu wydała mi się być niedorzeczna, dogmaty – wziętymi z sufitu, całe przesłanie wiary chrześcijańskiej, było w moich oczach na bakier z rzeczywistością. Moje rozstanie z Kościołem doprowadziło mnie niemal do dokonania aktu oficjalnej apostazji. Nie uczyniłem tego tylko ze względu na niechęć do stawienia się przed księdzem proboszczem z dwoma świadkami, jak stanowiły naówczas przepisy.
Odrzucenie Chrystusa, w pakiecie z odrzuceniem założonego przez Niego Kościoła, nie sprawiło oczywiście, że ustąpił „ból istnienia”. Nic z tych rzeczy. Istnienie domaga się uzasadnienia. Przyzna to chyba każdy, kto poważnie podchodzi do życia. Nie potrafiłem przejść obojętnie obok pytania, które niegdyś postawił niemiecki filozof Leibniz: dlaczego istnieje raczej coś, niż nic ? Kolejnymi kwestiami, które domagają się rozstrzygnięcia, skoro już istniejemy, jest ustalenie po co żyjemy i jak powinniśmy żyć ? Szukałem rozstrzygnięć owych problemów na własną rękę. W istocie moje dociekania sprowadzały się do prób odnalezienia sensu życia. Po drodze byłem cynikiem, kpiącym sobie ze wszystkich wartości, szukałem duchowej Ojczyzny w buddyzmie, przyjmując za swoje twierdzenie Buddy, że istotą życia jest cierpienie, a zadaniem człowieka jest się od niego wyzwolić, czyli ostatecznie przestać żyć. Czerpałem również odpowiedzi posiłkując się różnymi ideologiami i filozofiami w rodzaju synkretycznego New Age`u, nietzscheanizmu, czy egzystencjalizmu. Mniemałem, choćby, za Nietzschem, że chrześcijaństwo jest wiarą ludzi słabych, którzy nie potrafią stanąć twarzą w twarz ze śmiercią, która jest ostateczną prawdą życia. W ostatnim okresie przed nawróceniem sympatyzowałem ze słowiańskim rodzimowierstwem, odwołującym się do przedchrześcijańskich wierzeń Słowian. Efekty moich poszukiwań nie były dla mnie satysfakcjonujące. Czułem, że usiłuję budować swoje życie na ruchomych piaskach takich, czy innych filozofii, będących wytworem człowieka, które w istocie nie potrafią udzielić odpowiedzi na najważniejsze pytania, a jeśli już próbują, to odpowiedzi te nie dają wewnętrznego pokoju i poczucia, że odnaleźliśmy prawdę. Dotarło do mnie w końcu, że wszystkie filozofie, czy ideologie, przy pomocy których chciałem zgłębić rzeczywistość, mają swoje uzasadnienia. Niemniej jednak wszystkie nie mogą być prawdziwe. Jak zatem odnaleźć prawdę ? To był kluczowy moment mojej duchowej wędrówki. Zrozumiałem, że jestem bezradny. Nie mam żadnych narzędzi, które pozwoliłyby mi odnaleźć sens życia. Błądzę w morzu domysłów i nie ma dla mnie ratunku. I wtedy zaczęła we mnie kiełkować myśl: a może jednak Chrystus ? Może On, który zaświadczył swoją naukę ofiarą swojego życia, jest godny zaufania ? Przecież mówił, że jest Drogą, Prawdą i Życiem. Przecież ja nie robię niczego innego, jak tylko szukam drogi, która pozwoli mi odnaleźć prawdę o życiu. Może oceniałem Go zbyt pochopnie i niesprawiedliwie ? Uchyliłem w ten sposób drzwi swojego serca Duchowi Chrystusa. On tylko na to czekał. Wstąpił w nie i poprowadził mnie do swojego Kościoła. Z powrotem do domu, który ćwierć wieku temu opuściłem, żeby, jak syn marnotrawny wyruszyć w świat, na poszukiwanie szczęścia. I tak jak w Jezusowej przypowieści, Ojciec czekał na mnie w progu swego domu, i dał mi odczuć, jak wielką radością jest dla Niego powrót syna marnotrawnego. Minął już prawie rok od tamtych wydarzeń. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Przystąpiłem wraz z cywilną żoną do Sakramentu Małżeństwa. Otrzymałem także, 20 maja br., w dniu Zesłania Ducha Świętego, Sakrament Bierzmowania. Do rzeczonego sakramentu przygotowywałem się pod czujnym okiem Siostry Eweliny, jadwiżanki z Archidiecezjalnego Ośrodka Katechumenalnego w Szczecinie, której jestem bardzo wdzięczny za towarzyszenie i za głoszenie Dobrej Nowiny słowem i czynem.
Aktualnie z radością zgłębiam tajemnice wiary świętej i podejmuję wysiłek, aby prawdziwie stać się godnym miana dziecka bożego, albowiem moja wdzięczność za otrzymaną łaskę objawia się w woli współpracy z Duchem Świętym, który w Chrystusie prowadzi człowieka wiary do Ojca Niebieskiego. Amen
Krzysztof
Dodaj komentarz