Śladami przemysłowców i świętych
Jako siostry formacji początkowej, tj. postulantki i nowicjuszki, wraz z mistrzyniami, spędziłyśmy czas zimowego wypoczynku nie w górach, jak wielu, lecz na równinie, w dwóch miastach. Dla mnie wakacje w mieście nigdy nie są nudne, i właśnie tak najbardziej lubię je spędzać. Było więc zwiedzanie, rekreacje przy grach i filmach, dla chętnych był sport; był też czas na refleksję i chodzenie śladami przeszłych pokoleń.
Zapiski na marginesie
Łódź. Z liczącego kilkaset osób miasteczka, w średniowieczu należącego do biskupów włocławskich, w mgnieniu oka wyrosła na potężne centrum przemysłowe zamieszkiwane przez setki tysięcy. Miasto fabryk i dymu, unoszącej się wszędzie przędzy. Miasto potentatów i robotników. Polaków, Niemców, Żydów. Tak było sto lat temu.
Kilkanaście kilometrów dalej Pabianice, historycznie bodaj ważniejsze, z renesansowym, szesnastowiecznym zamkiem, czyli dworem kapituły krakowskiej, i pochodzącym z tych samych czasów kościołem św. Mateusza. Tu także w dziewiętnastym wieku rozwinął się przemysł włókienniczy; tu także mieszkali ludzie trzech nacji.
Wydawać by się mogło, że z takiej mieszaniny nie można utworzyć dobrze funkcjonującej społeczności. A jednak – upraszczając – to właśnie połączenie cech różnych narodowości dało pole do rozwoju tym miastom.
Przypomina mi to wspólnotę. Naszą, zakonną. Bo choć jesteśmy (na razie) tylko w Polsce, która dziś nie jest już krajem wielonarodowym, to pochodzimy z różnych regionów, odmiennych pod względem zwyczajów czy używanego na co dzień języka, nawet z różnych tradycji duchowych, mamy rozmaite charaktery, upodobania i charyzmaty – a dziś tworzymy jedną społeczność. Różnorodną, a przez to bogatą i otwartą. I jesteśmy wezwane do tego, by ta mieszanina osobowości była żyznym polem rozwoju wspólnoty.
***
A jednak aglomeracja łódzka to nie tylko ziemia robotników. Z Łodzi pochodzili m.in. artyści: poeta Julian Tuwim, pianista Artur Rubinstein, niemiecki tłumacz literatury polskiej Karl Dedecius czy pisarz Andrzej Sapkowski. A także bohater wojennej dyplomacji Jan Karski.
To także ziemia świętych. W Pabianicach mieszkał mały Rajmund Kolbe, późniejszy o. Maksymilian Maria, Szaleniec Niepokalanej. We wspomnianym już kościele św. Mateusza przyjął pierwszą Komunię świętą i jako ministrant służył do Mszy świętej. Tu także ukazała mu się Maryja trzymająca w rękach dwie korony: białą i czerwoną, zaproszenie do życia w czystości i zapowiedź męczeństwa.
W Łodzi przez dwa lata mieszkała św. Faustyna. To tu miała miejsce słynna scena, gdy podczas tańców w parku młoda Helena Kowalska ujrzała umęczonego Jezusa, który z wyrzutem zapytał: „dokąd cię cierpiał będę i dokąd mnie zwodzić będziesz?”. Zaraz potem poszła do katedry (przy której dziś mieszkają nasze siostry), gdzie padła krzyżem przed ołtarzem, pytając Zbawiciela, co jej nakazuje. Bez zgody rodziców, natychmiast wyjechała do Warszawy, by wstąpić do zakonu.
Również łodzianką była Stanisława Leszczyńska, położna z Auschwitz, której proces beatyfikacyjny jest w toku. Nie dbając o swoje życie, sprzeciwiła się Josefowi Mengele i nie zgodziła się zabijać dzieci po urodzeniu. W fabryce śmierci pomagała rodzić się życiu. W warunkach pozbawionych jakiejkolwiek higieny odebrała kilka tysięcy porodów, przy czym nie zmarło żadne dziecko ani żadna matka. Statystyka nieosiągalna w żadnym szpitalu, wymodlona u Matki, która także rodziła w nędznych warunkach – u Maryi.
Te perełki wśród bliżej nieznanych tysięcy przypominają, że każdy z nas z osobna otrzymał zadanie dbania o rozwój talentów, a nade wszystko wezwanie do świętości, możliwej, jak się okazuje, w każdych okolicznościach. Idealne warunki na moją świętość są tu gdzie jestem – ale czy naprawdę w to wierzę?
Postulanckie wisienki na torcie
Nowicjat z Łodzi wrócił do Zawichostu, postulat – do Krakowa. W drodze powrotnej czekały nas piękne chwile, tylko częściowo przez nas zaplanowane. Zupełnie bowiem spontanicznie zrodził się pomysł pojechania do klasztoru sióstr dominikanek w Świętej Annie.
Nasza Mistrzyni, s. Anna od Baranka, dwadzieścia siedem lat temu przeżyła tam chwile istotne dla odkrycia drogi powołania. Modliła się wtedy za wstawiennictwem swojej chrzcielnej patronki o dobre rozeznanie i z uwagą słuchała proklamowanej w czasie Eucharystii Ewangelii. Słowo nie było jednoznaczne, choć takie się wydawało, gdy padły słowa: „opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną”. Zakończenie czytania jednak dodawało, że „są tacy bezżenni, którzy dla królestwa zostali bezżenni”. Nie był to jeszcze moment decyzji, ale ziarno zostało zasiane. Siostra Anna nigdy później nie była w tym miejscu, aż do teraz, gdy celebruje dwudziestopięciolecie życia zakonnego. Taki prezent na jubileusz.
Ja natomiast, choć nigdy nie byłam w tym sanktuarium, byłam z nim w pewien sposób związana na co dzień. W klasztornej kaplicy posługuję się różańcem zrobionym przez legendę dominikańskiego konwentu, matkę Rozarianę. To mniszka, o której należałoby napisać książkę. Moi rodzice, zanim byli małżeństwem, w wieku młodzieńczym, byli w Świętej Annie w ramach wyjazdu duszpasterstwa, każde w innym czasie. Z jedną i drugą grupą rozmawiała siostra Rozariana. Podobno miała taki zwyczaj, że w każdej grupie wybierała jedną osobę, za którą zobowiązywała się modlić. I tak się składa, że obietnicą modlitwy obdarowała zarówno mojego Tatę, jak i moją Mamę. To wtedy Mama dostała różaniec, na którym ja dziś się modlę. Zawsze chciałam pojechać do Świętej Anny, i naprawdę warto było doświadczyć pokoju tego miejsca!
Ostatnim przystankiem była Jasna Góra. To niby było planowane. Wydawało się jednak, że nie ma szans na spełnienie marzenia o przeżyciu tam Eucharystii. Do kaplicy weszłyśmy o nietypowej godzinie: 16.45. I właśnie w tej chwili rozpoczęła się Msza święta… Niebo zeszło na ziemię, przez Maryję.
s. Maria
Zapraszamy do obejrzenia zdjęć ze Świętej Anny, a ostatnie już z Jasnej Góry:
Dodaj komentarz